Strony największej konwencji Narodów Zjednoczonych, 195 państw i Unia Europejska przyjęły porozumienie nakładające na wszystkich, kraje rozwinięte i rozwijające się, obowiązek troski o klimat i walki z globalnym ociepleniem przez zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych.
Nowe porozumienie wejdzie w życie w 2020 r., jego celem jest ustabilizowanie wzrostu temperatury atmosfery do 2 st. C. w stosunku do okresu przedprzemysłowego (w tym roku naukowcy odnotowali, że wzrost ten osiągnął już 1 st. C) – z deklaracją, by starać się osiągnąć lepszy rezultat, 1.5 st. C. Porozumienie dostrzega, że rzeczywiście deklarowane cele redukcyjne emisji nie zapewniają osiągnięcia żadnego z tych pułapów.
Czy w takim razie wobec rozbieżności między rzeczywistością a potrzebami i politycznymi deklaracjami paryskie porozumienie można uznać za sukces? Oczywiście, zadecyduje proces ratyfikacji, choć bardzo dbano o to, by użyć takich sformułować i form prawnych, które zminimalizują ryzyko obstrukcji. Nie ma np. mowy o dekarbonizacji, więc Polska nie będzie miała powodu wetowania porozumienia. Każda strona może się odnaleźć, jednocześnie jednak przyjmując zobowiązanie do monitoringu realizacji zobowiązań.
O sukcesie można jednak mówić z innego względu, który wykracza poza same kwestie ochrony klimatu. Po raz pierwszy w historii zostało przyjęte tak złożone porozumienie uwzględniające różne interesy praktycznie wszystkich państw świata. Chodziło o wciągnięcie wszystkich do gry, co wymagało wymyślenia nowych metod równoważenia różnych historii i poziomów rozwoju. Wszyscy więc mają odpowiadać za klimat, ale bogatsi mają wspierać biedniejszych, przeznaczając każdego roku 100 mld dol. na pomoc adaptacyjną oraz udostępniając nowe technologie.
Porozumienie zawarte w Paryżu nie uratuje klimatu, ale otwiera drogę do koordynowania w skali globalnej dalszych działań na rzecz klimatu i środowiska.