Jak zmniejszyć tragiczne skutki amerykańskiego szaleństwa? Co roku od broni palnej ginie 30 tysięcy Amerykanów – samobójców, ofiar przemocy domowej, wypadków z pistoletami i pospolitego rozboju oraz ludzi zabijanych w masowych strzelaninach przez psychopatów.
Chociaż w rezultacie najłatwiejszego w świecie Zachodu dostępu do broni Stany Zjednoczone przodują w tej ponurej statystyce, Kongres zablokował trzy lata temu projekt ustawy gwarantującej, że wszyscy nabywcy pukawek będą sprawdzani pod kątem niekaralności i zdrowia psychicznego (podlegają takiej kontroli, gdy kupują broń w sklepach, ale w internecie i na wiejskich kiermaszach broni żadnej kontroli nie ma). Reformę taką popiera 90 proc. Amerykanów, a nawet zdecydowana większość posiadaczy „gunów”, ale rządzący w Kongresie Republikanie powiedzieli nie, bo siedzą w kieszeni gun lobby, czyli osławionego Krajowego Stowarzyszenia Strzeleckiego (NRA).
Zdesperowany prezydent Obama postanowił ominąć Kongres i wprowadzić restrykcje mocą władzy wykonawczej. Weryfikacja nabywców broni ma obowiązywać wszystkich, którzy jej sprzedaż traktują jako biznes, bo na przykład założyli w tym celu portal internetowy albo rozdają stosowne wizytówki, choćby nie prowadzili tradycyjnego sklepu, ale to powinno znacznie rozszerzyć zasięg kontroli.
Prezydent zapowiedział też zwiększenie personelu FBI kierującego systemem sprawdzania nabywców i liczby agentów ATF kontrolujących sklepy z bronią oraz zaapelował do Kongresu o 500 mln dolarów na ułatwienie osobom niezrównoważonym leczenia psychiatrycznego.
Łatwo zauważyć, że plan Obamy jest skromny – nie przewiduje powszechności sprawdzania kupujących broń, zakazu pistoletów z dużymi magazynkami (ulubionej broni masowych morderców) czy choćby zakazu sprzedaży broni osobom z list podejrzanych o terroryzm.