Nie może być amerykańskiej kampanii wyborczej bez przywoływania Boga i wiary. God Talk, czyli Bożą gadkę, słychać ciągle na spotkaniach i w studiach wyborczych. Podczas jednej z debat republikańskich pretendentów do prezydentury w prawicowej stacji telewizyjnej Fox News odpytywano ich między innymi ze stosunku do religii: jak wyobrażacie sobie pomoc Bożą w Owalnym Gabinecie? „Ja jej doświadczam codziennie dzięki lekturze Biblii” – odpowiedział senator z Teksasu Ted Cruz, baptysta z konserwatywnego Południa.
Również państwo Clintonowie za czasów prezydentury Billa regularnie brali udział w nabożeństwach w zborze metodystów w Waszyngtonie. Dziś pani Clinton sama ubiega się o prezydenturę i w tym samym kościele czytała jesienią Pismo Święte: 12. rozdział Listu do Rzymian św. Pawła. Jest w nim werset: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują; błogosławcie, a nie złorzeczcie”. Clinton komentuje z kazalnicy: mój były kapelan, mówiąc o tym fragmencie, udzielił mi rady, żebym była milsza dla mediów. Wierni reagują śmiechem.
Była sekretarz stanu nigdy nie miała problemu z eksponowaniem własnej religijności w kontekście politycznym. Media już w latach 90. nazywały ją „świętą Hillary”. Mówi publicznie, że była i jest metodystką z urodzenia i z wyboru. Opowiada, jak w młodości pastor zabrał ją wraz z grupą białej młodzieży, by posłuchała kazania Martina Luthera Kinga.
W licznej grupie republikańskich pretendentów do prezydentury pojawiła się tylko jedna kobieta, Carly Fiorina. Lubi opowiadać o tym, jak w szkółce niedzielnej nauczono ją, że jeśli dobrze wykorzystujesz dane ci od Boga talenty, to oddajesz mu cześć. Ale dodaje, że choć wywodzi się z tradycji episkopalnej (amerykańskiego anglikanizmu), to do kościoła regularnie nie chodzi.