W noworocznej ankiecie tygodnika „Die Zeit” – Niemcy w 2036 r. – pewna szwajcarska reżyserka-dokumentalistka wyobrażała sobie, że kiedyś nakręci film o Angeli Merkel – „matce Europy”: po 30 latach jej kanclerstwa Unia Europejska będzie już poszerzona o Rosję wyzwoloną od putinizmu i uwolniona od energii opartej na ropie naftowej. Ale zarazem artystka przyznała, że „będzie to film o końcu polityki w Europie”.
Już kilka dni później zapowiadało się jednak, że powyższy scenariusz na dokument trafi raczej do działki science fiction. Po sylwestrowej orgii obmacywania przez arabskich migrantów kobiet na dworcach niemiecką „kulturę powitania” zastąpiła „kultura strachu”, że to przyjęcie miliona uciekinierów jednak się nie uda. I od stycznia komentatorzy zadają sobie pytanie, czy Merkel będzie musiała przyznać, że popełniła błąd, otwierając niemieckie granice, i czy to nie zmierzch jej kanclerstwa.
Wiele na to wskazywało. Wyraźna zmiana nastrojów w Niemczech, spadek poparcia dla Merkel i wzrost notowań coraz bardziej radykalnej Alternatywy dla Niemiec. Coraz liczniejsze ataki na azyle dla migrantów. Fronda przeciwko stanowisku Merkel w jej własnej partii. Wyznaczano nawet bliską datę jej upadku – jeśli 13 marca w superwyborach w trzech landach, Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie i Saksonii-Anhalcie, chadecja poniesie ciężkie straty na rzecz radykałów, to los pani kanclerz może być przesądzony.
Chcieliście, to macie
Jeszcze wiosną 2015 r. w czasie kryzysu greckiego uchodziła za „hegemona Europy”, ale już w sprawie migrantów została w Europie pozostawiona samej sobie.