Artykuł pochodzi z internetowego wydania „Nowej Europy Wschodniej”
27 marca odbył się zjazd środowisk opowiadających się za zjednoczeniem Rumunii i Mołdawii – zgromadziły się niemal dwa tysiące tzw. Unionistów. Podczas obrad, które miały miejsce w kiszyniowskim Pałacu Republiki, ich uczestnicy ogłosili utworzenie organizacji, której zadaniem ma być reintegracja obydwu państw do 2018 roku. Cezura ta nie jest przypadkowa: to setna rocznica historycznego „Wielkiego Zjednoczenia” (rum. Unirea Mare), w wyniku którego Besarabia (historyczna kraina, której większość zajmuje dziś Mołdawia), będąca do tej pory częścią Imperium Rosyjskiego, weszła w skład Rumunii. Ciało powołane pod koniec marca nazwano Sfatul Țării-2 (Rada Państwa-2), co stanowi odwołanie do utworzonego w listopadzie 1917 roku Sfatul Țării – parlamentu istniejącej zaledwie kilka miesięcy Mołdawskiej Republiki Demokratycznej. 27 marca 1918 roku przegłosował on włączenie powstałego w wyniku rewolucji październikowej kraju do królestwa Rumunii.
Dwa tygodnie temu po zakończeniu obrad ich uczestnicy (wraz z około ośmioma tysiącami zwolenników zjednoczenia) przemaszerowali przez centrum mołdawskiej stolicy skandując między innymi: „Niech żyje wielka Rumunia – od Dniestru po Cisę”!; „Rumunio, nie zapominaj – Besarabia to Twoja ziemia!”.
Nastroje zjednoczeniowe i ich publiczna manifestacja nie są w Mołdawii niczym nowym. Ich intensywność na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza regularnie wzrastała i spadała. Temat zjednoczenia był też często zręcznie rozgrywany przez polityków. Wiele wskazuje na to, że i tym razem gra toczy się nie o rzeczywiste zjednoczenie dwóch krajów, a o zachowanie władzy i wpływów w – jak najbardziej niepodległej – Mołdawii.