Mario Vargas Llosa mówi krótko: „To będzie katastrofa!”. Wciąż jednak jest czas, by jej zapobiec, tzn. zmobilizować ruch sprzeciwu i zebrać dość głosów, żeby Keiko Fujimori, która właśnie wygrała I turę wyborów prezydenckich w Peru, nie wygrała II tury. 40-letnia kandydatka na stanowisko głowy państwa to córka byłego dyktatora Alberta Fujimoriego, który odsiaduje wyrok 25 lat więzienia za korupcje i zbrodnie przeciwko ludzkości popełnione w czasie dekady swoich rządów (1990–2000).
Choć dzieci nie odpowiadają za grzechy rodziców, w tym przypadku sprawa nie jest taka prosta. Keiko to nie tylko córka, ale i polityczna spadkobierczyni ojca. Gdy Fujimori rozwiódł się z żoną (matką Keiko) i nasyłał na nią zbirów ze służb specjalnych, 18-letnia córka pełniła rolę Pierwszej Damy. Teraz zebrała wokół siebie część starej kamaryli tatusia, m.in. dawnego szefa gabinetu, jego kuzyna uwikłanego w aferę Panama papers, byłego ministra rolnictwa – obecnie agrobiznesmena. Jeden z głównych doradców Keiko i sekretarz generalny jej partii Fuerza Popular jest podejrzany o pranie pieniędzy – a Keiko tymczasem wykrzykuje hasła walki z korupcją. Żeby nie widzieć tego, co nadciąga, trzeba mocno zaciskać oczy.
Pięć lat temu Keiko przegrała wybory. Wówczas zapowiadała ułaskawienie ojca, ale gdy podniosły się głosy sprzeciwu, złagodziła obietnicę: w przypadku wygranej Fujimori miał odbywać resztę kary w areszcie domowym. Teraz zachowała więcej ostrożności – do ułaskawienia, jak mówiła, mogłoby dojść jedynie na mocy ustawy. Wychodzi na to samo: partia Keiko zdobyła większość w Kongresie, a jedna z deputowanych ogłosiła już, że Fujimori powinien wyjść z więzienia z podniesionym czołem, bo został skazany nie tylko niesprawiedliwie, ale i bezprawnie.