Po drodze do jednego z kolońskich ośrodków dla ubiegających się o azyl spotykam się z Hannah, znajomą Niemką. Jest ciepło, jej córeczka, umorusana i cała szczęśliwa, wybiega z piaskownicy, by się przywitać. – Jak ty wyglądasz! – sztorcuje dziewczynkę matka. – Mam dość tych ciuchów! Oddaj je uchodźcom, a mi kup nowe! – wykrzykuje mała. Wychodzi na to, że o uchodźcach myślą teraz nawet dzieci.
Hannah mieszka w Kalk, prawobrzeżnej dzielnicy Kolonii. Przez setki lat były tu głównie dobra kościelne. Jeszcze w połowie XIX w. w Kalk mieszkało około stu osób. Industrializacja spowodowała wielkie zmiany. Przez następne 50 lat liczba ludności wzrosła 20-krotnie. Nie tylko za sprawą migracji z terenów wiejskich, ale także emigracji z innych części Europy, w tym z ziem polskich.
Dziś historia zdaje się powtarzać. Choć skala dużo mniejsza (w około milionowej Kolonii przebywa ponad 12 tys. osób ubiegających się o azyl), wyzwanie jest niejako podobne: mówiący wieloma językami i pochodzący z różnych zakątków świata ludzie stają się obywatelami nadreńskiego miasta. Złożoność procesu nikogo tu nie zaskakuje.
Pierwszy krąg: czy jesteśmy bezpieczni?
Rzecznik kolońskiej prokuratury Ulrich Bremer tłumaczy: – Po nocy sylwestrowej na kolońskim dworcu członkowie miejscowych struktur kryminalnych wpadli we wściekłość.
Triki w rodzaju „zrób sobie z nami zdjęcie, a my cię okradniemy” nie są w Kolonii niczym nowym. Zdarzało się to na dworcu, na tzw. Ringach (miejscowe planty, przy których mieszczą się największe dyskoteki) czy na starym mieście.