W Caracas w środku nocy ustawiają się kolejki. Wyjść wtedy na ulicę to akt desperacji, bo liczby zabójstw i napadów z bronią w ręku czynią stolicę Wenezueli jednym z najbardziej niebezpiecznych miast na świecie. Skoro jednak brakuje wszystkiego, przede wszystkim jedzenia, leków, nawet papieru toaletowego, to ludzie przezwyciężają strach i wyruszają nocą na poranne łowy – czyli w kolejkę. Odsprzedawanie reglamentowanych towarów z wielokrotnym – np. 40-krotnym – zyskiem stało się intratnym biznesem.
Sprzedawać z ogromnym przebiciem trzeba także dlatego, że inflacja sięga kilkudziesięciu procent miesięcznie (prognoza na ten rok to 700 proc.). Spekulantom grożą wysokie kary więzienia, ale ponieważ wielu policjantów również jest uwikłanych w nielegalny proceder, to i zagrożenie wpadką maleje.
Niedostatek podstawowych towarów sprawia, że w wielu miastach dochodziło w ostatnich tygodniach do grupowych włamań do sklepów, plądrowania i grabieży. Policja nie reaguje lub reaguje z opóźnieniem – na jedno wychodzi. Właściciele sklepów biorą często sprawy w swoje ręce i linczują pojedynczych napastników. Do końca kwietnia prokuratura generalna odnotowała 74 lincze, w których życie straciło ponad 30 osób.
Wiele miast, miasteczek i wiosek pogrąża się w ciemnościach – to z kolei skutek dramatycznego kryzysu energetycznego. Głównym winowajcą jest ciepły pacyficzny prąd El Nińo, który potrafi wstrząsnąć klimatem na całej planecie – wywołuje m.in. susze, a w Wenezueli 70 proc. energii produkuje wielka hydroelektrownia Guri. Jeszcze chwila, a poziom wody w rzekach obniży się do stanu, który zatrzyma jej pracę i w wielu miejscach światło zgaśnie na dobre.