„Gdybym był na miejscu Putina, zrobiłbym to samo” – mówi o aneksji Krymu w niedawnym wywiadzie dla „The Sunday Times” ostatni przywódca ZSRR. Tłumaczy, że zawsze chodził za wolą większości, a o przyłączeniu do Rosji zadecydowała przecież przeważająca część mieszkańców półwyspu.
Za tę wypowiedź 85-letni polityk dostał od Kijowa zakaz wjazdu na Ukrainę. Jednak choć znalazła się ona w wielu agencyjnych nagłówkach, nie powinna zaskakiwać. Po pierwsze, Gorbaczow – jak większość Rosjan – najwyraźniej rzeczywiście tak uważa. Po drugie, dlaczego miałby mówić coś, co sprawiłoby, że na jego głowę – przynajmniej wirtualnie – poleciałyby kolejne kubły pomyj? I bez tego jest jednym z najbardziej znienawidzonych polityków w swojej ojczyźnie. Bo „w ciągu pięciu lat rozwalił kraj, który mógł istnieć wiecznie”. Zdrajca, szczur, walutowa prostytutka – to tylko niektóre z określeń, jakimi rodacy obdarzają dzisiaj architekta pierestrojki, pierwszego i ostatniego prezydenta Związku Radzieckiego.
Młody reformator
Trzy dekady temu młody, bo zaledwie 54-letni członek Politbiura, został sekretarzem generalnym partii komunistycznej i zupełnie niechcący rozpoczął demontaż Związku Radzieckiego. Jego wybór na lidera partii i państwa przerwał ciąg rządów „kremlowskich starców”, którzy zdawali się nie dostrzegać, że kraj grzęźnie w problemach. Gospodarka była niewydolna, a wytrzymanie narzuconego przez rząd Ronalda Reagana tempa wyścigu zbrojeń było dla ZSRR zadaniem ponad siły. Zmęczeni trwającym od czasów Breżniewa zastojem obywatele z entuzjazmem przyjęli ogłoszone przez Gorbaczowa głasnost’ (jawność) i pierestrojkę (przebudowę), rozpoczął się karnawał wolności, a wraz z nim ogólnonarodowa debata o historii, polityce, ideologii.