W piątek przy dźwiękach kobz Donald Trump wylądował własnym helikopterem na terenie swojego pola golfowego w Szkocji. Moment był niezwykły, chwila ciszy po politycznym trzęsieniu ziemi. „Brytyjczycy skorzystali ze swego świętego prawa do niepodległości” – mówił między kobzami niemal pewny kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta USA. „Jest tu paralela, wielu o tym mówi. I tu, i w Ameryce ludzie chcą odzyskać własne państwo”.
Ma rację. Nie da się ukryć, że Trump doskonale wyczuwa nastroje Amerykanów: wkurzenie elitami władzy i pieniądza, rosnące przekonanie, że nikt nie ma im prawa narzucać, co mają myśleć. Podobne nastroje skłoniły Brytyjczyków do głosowania w referendum za Brexitem. Pytanie tylko brzmi, kto pomoże Trumpowi przekuć te polityczne przeczucia w realną politykę, jeśli uda mu się wygrać? To Trump również już wie.
Przed wylotem do Szkocji „New York Times” zapytał kandydata o jego pierwszy dzień w Białym Domu. „W Gabinecie Owalnym zaroiłoby się od generałów, ekspertów od bezpieczeństwa narodowego i innych oficjeli” – odpowiada. A czego dotyczyłoby spotkanie? Uszczelnienia południowej granicy państwa i rozlokowania wzdłuż niej większej liczby agentów ochrony.
Gen zwycięstwa
Na kolejne zebranie Trump zaprosiłby szefów wielkiego biznesu, firm takich jak Pfizer czy Ford, aby ich ostrzec, że wyprowadzając z kraju miejsca pracy, narażają się na obłożenie swych produktów wysokimi cłami. „Bo handel wykańcza naszą gospodarkę, a zobaczycie, że rynkom nic się nie stanie”. A do którego przywódcy innego państwa Trump zatelefonowałby zaraz po objęciu urzędu?