Ulica Iwana Franki w Kijowie pnie się jak górska ścieżka. Zimą trudno tędy podjechać po lodzie i śniegu. Dlatego Aliona Prytuła, wieloletnia redaktor naczelna „Ukraińskiej Prawdy”, od lat jeździ subaru z napędem na cztery koła. Niezależnie od pogody może bez kłopotu ruszyć autem spod domu. Od pewnego czasu rano pierwszy ruszał jej partner Paweł, który prowadził poranną audycję w radiu Wiesti. Duże ułatwienie dla zamachowca to ustalić, że cel funkcjonuje według stałego planu. Być może właśnie po to Paweł i Aliona byli ostatnio śledzeni przez szemranych typów, na co skarżyli się przyjaciołom.
Śmierć Pawła Szeremieta, z pochodzenia Białorusina, obywatela Rosji, od pięciu lat mieszkańca Ukrainy, wywołała szok w całym byłym ZSRR, bo od lat był jednym z najbardziej znanych dziennikarzy. Na Ukrainie wielu sądziło, że czas morderstw popełnianych na ludziach mediów definitywnie się skończył. Kraj ma wiele problemów – wojnę w Donbasie, kryzys, przejęty przez Rosję Krym, kłopot z wprowadzaniem bolesnych reform, wieczne tarcia w koalicji rządowej, widmo przedterminowych wyborów – ale wolność słowa kwitnie jak nigdy wcześniej. Dlatego wielu żurnalistów z innych państw b. ZSRR, niemogących uprawiać niezależnego dziennikarstwa u siebie, ściągnęło do Kijowa jak do Mekki. Szeremiet był jednym z nich. Dziś spekuluje się, że jego zabójstwo mogło być ostrzeżeniem dla takich emigrantów medialnych jak on, zwłaszcza z Rosji.
Białoruś. Ostatnie 20 lat jego życia to było poszukiwanie miejsca, gdzie można być dziennikarzem, a nie niewolnikiem, klakierem czy sługą reżimu. Urodzony w Mińsku wszedł w dorosłość prawie razem z niepodległością Białorusi.