Donald Trump kolejny raz przetasował sztab wyborczy. Dołączyli Stephen Bannon i Jill Stein. To barwne postaci. Bannon, szef konserwatywnego portalu Breitbart News, chłosta waszyngtońskie elity polityczne. Stein komentuje politykę w głównych mediach amerykańskich i kieruje sondażownią pracującą na potrzeby Partii Republikańskiej. Oboje znani są z tego, że zachęcają Trumpa, aby był sobą, a Trumpowi w to graj, bo jego żywiołem jest wiecowanie bez kartki czy telepromptera i bez poprawności politycznej.
Siłą Trumpa jest populizm adresowany do niższej białej klasy średniej, która czuje się źle w Ameryce Obamy i Hillary Clinton. To jego twardy elektorat. Ale do wygrania prezydentury to za mało. Po serii wpadek Donalda – na czele z wdaniem się w awanturę z rodzicami amerykańskiego żołnierza muzułmanina poległego w Afganistanie – sztab wyborczy naciskał na Trumpa, by spuścił z tonu, spoważniał, zaczął być bardziej „prezydencki”, a mniej konfrontacyjny. Czyli żeby przestał być sobą.
Najnowsze przetasowanie w sztabie Donalda oznacza, że rad sztabowców raczej nie posłucha. Woli słuchać tych, którzy mówią to, co on chce od nich usłyszeć: bądź sobą. Politycznie nie jest to pozbawione sensu. Trump może wygrać jako outsider, który paradoksalnie czerpie wiarygodność z tego, że jest politycznym żółtodziobem, czyli nie jest ubrudzony polityką. Jeśli nie wygra, zwali winę na elity i media głównego nurtu.
W ostatnich dniach dał nawet do zrozumienia, że tak się mogą potoczyć losy jego kandydatury. To osobliwe, by kandydat na prezydenta mówił, że może przegrać, jednak taka sugestia może mu pomóc, mobilizując wyborców do oddania głosu. Choć Donald wygrywał śpiewająco w prawyborach, obecnie przegrywa w sondażach ogólnokrajowych i jest wyraźnie zmęczony.
Nie ustają więc spekulacje, czy Trump dotrwa do wyborczego finiszu w listopadzie. A może zrezygnuje z walki? Może marzenie o długim urlopie, na który by wtedy pojechał, weźmie górę? To raczej pobożne życzenie przeciwników Trumpa w Partii Republikańskiej i oczywiście w sztabie Hillary Clinton, który ma świadomość, że jej zwycięstwo też nie jest do końca pewne.
Hillary ma silne atuty, lecz ma także słabe punkty. Nie wzbudza nawet u swych zdeklarowanych zwolenników takiego entuzjazmu jak Donald u swoich. Trump, jaki jest, każdy widzi. Hillary ma w sobie coś ze sfinksa. Nie cieszy się powszechnym zaufaniem ani sympatią. Jeśli wygra – co dziś jest prawdopodobne – to (słusznie czy niesłusznie) na zasadzie mniejszego zła.