Hańba Australii
Australijski rząd zamyka jeden z obozów dla nielegalnych imigrantów. Nareszcie
O obozie na wyspie Manus w Papui Nowej Gwinei, podobnie jak o obozie na Nauru na Pacyfiku, od kilku lat krążyły legendy. Że przebywa tam znacznie więcej osób, niż pierwotnie przewidziano. Że panują fatalne warunki sanitarne, brakuje wody, toalet i wszędzie jest strasznie brudno. Były też oskarżenia o gwałty na kobietach i dzieciach, po których zwolniono część strażników. Do tego kraty w oknach i brak możliwości jakiegokolwiek zajęcia, bo trafiający tam ludzie mieli zakaz pracy. To wszystko prowadziło do chorób, depresji, okaleczeń, a nawet samobójstw.
Tylko w ostatnich miesiącach w obozie na Nauru młoda Somalijka dokonała samopodpalenia. Wcześniej na taki krok zdecydował się młody Irańczyk. Zdarzały się też strajki głodowe i zaszywanie sobie ust, a samookaleczenia można liczyć w setkach. Wszystko po to, żeby świat dowiedział się o nieszczęściu ludzi, którzy miesiącami, a czasami nawet latami czekają na rozpatrzenie ich spraw. Rekordzista Peter Qasim, który uciekł z Kaszmiru, w oczekiwaniu na rozpatrzenie prośby o azyl przesiedział w obozie w sumie siedem lat.
Migranci żyją w zawieszeniu, nie wiedzą, jak długo będą musieli w obozie przebywać, ani nawet czy ich czekanie ma jakikolwiek sens. Bo nawet z przyznanym statusem uchodźcy mogą być przesiedleni z Australii do Indonezji, Papui Nowej Gwinei lub do Kambodży, czyli krajów, z którymi australijski rząd podpisał umowy bilateralne, w ramach których w zamian za przyjmowanie uchodźców Australia wesprze finansowo ich rozwój.
Łodzie, które płyną w imigrantami w kierunku Australii, od kilku lat są systematycznie odsyłane z powrotem przez australijską marynarkę wojenną. Ci, którym mimo wszystko udaje się dotrzeć, są umieszczani w obozach na wyspie Manus w Papui Nowej Gwinei czy na Nauru na Pacyfiku i na Wyspie Bożego Narodzenia na Oceanie Indyjskim.