Zastrzelili go w nocy, gdy czekał na klientów. 30-letni Michael Siaron był rykszarzem, pedałował po Manili za kilka dolarów na dobę, czasem dorabiał pracami remontowymi. Mieszkał w ruderze nad zaśmieconym kanałem, pod zwyczajowym adresem milionów najbiedniejszych mieszkańców azjatyckich metropolii. Napastnicy pojawili się tuż po północy. Zanim odjechali na motorach, porzucili przy ofierze kawałek brudnego kartonu z wyrysowanym flamastrem napisem „diler”. Na miejscu zbrodni zebrał się tłum gapiów, przyjechała policja i żółtą taśmą wygrodziła teren, pojawili się fotoreporterzy i kamerzyści. Na tak ustawioną scenę wbiegła Jennilyn Olayres, żona zastrzelonego. Wzięła jego ciało w ramiona, a zdjęcia z tamtej lipcowej nocy, obwołane „Pietą ze slumsów Manili”, stały się symbolem kampanii przeciw złoczyńcom, która wstrząsa Filipinami.
Uruchomił ją Rodrigo Duterte, od 30 czerwca filipiński prezydent, a do niedawna burmistrz Davao, ponadmilionowego miasta na południu kraju, niegdyś bardzo niebezpiecznego. W latach 80. to tamtejsi policjanci uciekali przed bandytami, ale Duterte zaprowadził porządek. Jednak spokój miał swoją cenę. Aktywiści broniący praw człowieka, w tym z organizacji Amnesty International i Human Rights Watch, mówią o ponad 1,4 tys. ofiar zamordowanych lub uprowadzonych w mieście między 1998 a 2015 r. W tym roku też liczą. Za zabójstwami i niewyjaśnionymi porwaniami stać mają szwadrony śmierci. Cele podpowiadać ma im policja: sprzedawców narkotyków, drobnych przestępców, np. nastolatka za kradzież telefonu komórkowego, dzieci żyjące na ulicach, narkomanów czy tylko podejrzanych o ćpanie.