Kanada legalizuje medyczną marihuanę, bo chce pomagać chorym. W Polsce jest zupełnie inaczej
W polskich mediach krąży dramatyczny apel Tomasza Kality, byłego rzecznika SLD, o legalizację dostępu do leczniczej marihuany. W tych samych dniach w Kanadzie trwa inny spór o marihuanę: jak jednocześnie zostawić obywatelom maksimum swobody, a państwu – maksimum podatków.
W przyszłą środę wchodzi tu w życie nowa regulacja (ACMPR), która rozluźnia przepisy dotyczące tzw. marihuany medycznej. Pacjenci będą mogli produkować jej niewielkie ilości na własny użytek – albo wskazać osobę, która to dla nich zrobi. Nadal będą mogli też korzystać z bezpiecznych, kontrolowanych przez minister zdrowia dostaw od 34 licencjonowanych producentów.
– Tylko pacjent, który otrzymał odpowiednią receptę, może dostać przesyłkę z medyczną marihuaną. Wysyłamy ją w specjalnych pojemnikach, które są odporne i zabezpieczone przed dziećmi – mówi POLITYCE Collete Rivet, szefowa Cannabis Canada Association, organizacji zrzeszającej legalnych producentów marihuany. – Licencjonowane firmy mają odpowiednią wiedzę i mogą szkolić Kanadyjczyków. Nasz system jest uważany za jeden z najlepszych w świecie.
W Kanadzie nad jakością, bezpieczeństwem i obrotem czuwa państwo. Poza tym zgodnie z dotychczas obowiązującym prawem dostęp do marihuany jest tu zabroniony i karalny.
Tyle teoria. Ale oczekiwania społeczne są inne: marihuana (i lecznicza, i tzw. rekreacyjna) powinna być dostępna dla wszystkich dorosłych. Te przekonania nie są pustą teorią: na ulicach największego kanadyjskiego miasta, Toronto, wystarczy postać chwilę przy przejściu dla pieszych, by poczuć charakterystyczny zapach. Smużki białego dymu ciągną się nie tylko wzdłuż alternatywnych, modnych dzielnic. Ale także chodzących w chmurze po biznesowym Downtown policjanci mijają tu z obojętną miną.