Świat

Hotel Europa

Uchodźcy chronią się w zrujnowanych obiektach po igrzyskach olimpijskich z 2004 r.

Dziś w City Plaza mieszka 112 kobiet, 85 mężczyzn, 185 dzieci. Hotel ma 92 pokoje. Dziś w City Plaza mieszka 112 kobiet, 85 mężczyzn, 185 dzieci. Hotel ma 92 pokoje. Jodie Hilton
W Grecji utknęło ok. 60 tys. uchodźców. Wybawieniem dla wielu okazują się zbankrutowane obiekty z epoki igrzysk olimpijskich z 2004 r.
Hotel Plaza – wybudowany w okolicy igrzysk 2004 r., splajtował w czasie kryzysu.Jodie Hilton Hotel Plaza – wybudowany w okolicy igrzysk 2004 r., splajtował w czasie kryzysu.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z hotelu City Plaza w Atenach.Jodie Hilton Wszystkie zdjęcia pochodzą z hotelu City Plaza w Atenach.
Wolnych miejsc w hotelu już nie ma, choć ludzi w potrzebie wciąż przybywa.Jodie Hilton Wolnych miejsc w hotelu już nie ma, choć ludzi w potrzebie wciąż przybywa.
Woda i prąd są podłączone nielegalnie.Jodie Hilton Woda i prąd są podłączone nielegalnie.
Wielu pozostanie w Grecji na stałe, choć Grecja dopiero przyzwyczaja się do tej myśli.Jodie Hilton Wielu pozostanie w Grecji na stałe, choć Grecja dopiero przyzwyczaja się do tej myśli.
Wszystkie umiejętności są tu na wagę złota.Jodie Hilton Wszystkie umiejętności są tu na wagę złota.

Na pierwszy rzut oka City Plaza wygląda zwyczajnie. Siedem pięter, lobby, recepcja, na pierwszym piętrze bar i duża jadalnia, na dachu taras z widokiem na Ateny. Hotel ma jednak tak wymowną historię, że aż prosi się, by uznać go za metaforę.

Wybudowany w okolicy igrzysk 2004 r., splajtował w czasie kryzysu. Dołączył do grona 4 tys. pustych budynków, którymi straszy dziś centrum stolicy Grecji. Jest ich tak dużo, bo nie chodzi tylko o kryzysowe bankructwa. Już od wielu lat mieszkańcy Aten odpływają z centrum na peryferie. Przez 6 lat hotel stał więc opustoszały, choć kompletnie wyposażony.

Te pozostające bez użytku pokoje, poduszki i talerze, krzesła i wanny wydawały się czymś nieprzyzwoitym ludziom pomagającym uchodźcom, których tysiące przewijały się w ostatnim roku przez miasto. Nieprzyzwoitym, bo większość migrantów koczowała w namiotach, obozach, centrach zatrzymań lub parkach. Jeszcze bardziej nieprzyzwoite zaczęły wydawać się po tym, gdy Europa zamknęła swoje granice, a Unia Europejska podpisała umowę z Turcją o odsyłaniu uchodźców. W Grecji znalazło się wtedy, jak w potrzasku, 60 tys. ludzi.

A już najbardziej nieprzyzwoite stały się wtedy, kiedy z obozów i hotspotów, czyli centrów przyjęć, zaczęły docierać niepokojące wieści o braku mleka dla dzieci, o zimnie (najpierw) i gorącu (potem), braku bezpieczeństwa, niedostatecznej opiece lekarskiej, warunkach życia zbliżonych do więziennych.

Ateńscy aktywiści doszli wtedy do wniosku, że potrzebne są inne rozwiązania. Postanowili zająć opuszczony hotel City Plaza i dać mu drugie życie, a lepsze – na krócej lub dłużej – 400 ludziom z Syrii, Iraku, Afganistanu, Pakistanu, Iranu, Palestyny i Kurdystanu.

•••

Internetowa ulotka informuje: 112 kobiet, 85 mężczyzn, 185 dzieci. 92 pokoje. Klinika, szkoła, kawiarnia, fryzjer. Centrum walki. Na drzwiach hotelu niewielka naklejka: „Granice to blizny na powierzchni ziemi”.

Za bramą tornado rozkrzyczanych dzieci, które przetacza się przez hall i schody i wbiega do baru. W barze pełnym ludzi siedzi Lina, 27-letnia prawniczka, chwilowo bez pracy. Była jedną z tych, którzy w kwietniu zajmowali – czy, jak mówią, odzyskiwali – hotel. – Rozumiem prawo prywatnej własności, ale sytuacja jest wyjątkowa.

Tak jak większość ludzi zaangażowanych w projekt City Plaza pomagała uchodźcom, kiedy koczowali w ateńskich parkach. Tak jak większość udzielała się w Exarchii, anarchistycznej dzielnicy. Na gruncie kryzysu, oprócz desperacji, depresji i ksenofobicznego Złotego Świtu, wyrosły też w Grecji dobre rzeczy: sąsiedzka pomoc i społeczne jadłodajnie, utrzymujące się z darów apteki, i przychodnie obsługujące tych, którzy wypadli z systemu.

Lina głosowała kiedyś na radykalnie lewicową Syrizę, była nawet w jej młodzieżówce. Ale teraz jest zła. Na Europę, na swój rząd. Na zamiatanie problemu uchodźców pod dywan. Na hotspoty przypominające więzienia, na deportacje ludzi do Turcji.

Nie tylko ona. W Atenach i Salonikach powstało w ostatnim czasie wiele squatów dla uchodźców. Oni nie chcieli jednak miejsca dla wtajemniczonych, anarchistycznej miejscówki w dzielnicy, w której wszyscy mają podobne poglądy. Dlatego padło na City Plazę – budynek w centrum miasta, tuż pod nosem mieszczańskich sąsiadów i turystów. – Nie było nawet tak dużo sprzątania. Tylko kurz, wszędzie dużo kurzu.

Musieli podłączyć prąd i wodę. Nielegalnie, choć potem złożyli w tej sprawie pismo do urzędu miasta – wciąż nierozpatrzone.

A kiedy wszystko było gotowe, zaczęli przyjmować ludzi. Najpierw najbardziej bezbronnych: rodziny z małymi dziećmi, samotne matki, starszych, chorych, niepełnosprawnych. Nikomu nie zaglądali w papiery, nie uznawali rozróżnienia na uchodźców i imigrantów ekonomicznych. Od początku wiedzieli też, że jeśli City Plaza ma jakiś sens, to tylko jako wspólnota.

Dlatego ustalili zasady. Za przemoc się wylatuje. Alkohol jest niedozwolony. Każdy musi tu coś robić. Wszystkie najważniejsze decyzje powinny zapadać na cotygodniowych zebraniach. – Postanowiliśmy sprawdzić, czy da się stworzyć alternatywę dla twierdzy Europa.

•••

Alternatywa opiera się na dyżurach.

W całym hotelu wiszą wielkie kartki z ich rozpiską. Ramię w ramię pracują aktywiści i uchodźcy, wolontariusze i imigranci. Można myć schody i podłogi albo naczynia po jedzeniu. Można zostać ochroniarzem – przy wejściu do budynku musi być przez całą dobę grupa ludzi, bo całkiem niedaleko ma siedzibę Złoty Świt, ostatnio, co prawda, trochę przygaszony, ale wciąż aktywny. Można prowadzić lekcje dla dzieci albo uczyć dorosłych angielskiego lub farsi. Prowadzić na dachu zajęcia jogi, serwować w barze herbatę albo kawę frappé.

Albo od pół godziny obierać czosnek. Czosnku są całe góry, bo górę posiłków musi codziennie wydać kuchnia. 450 śniadań, 900 ciepłych obiadów i kolacji, a wszystko z darowizn i zbiórek.

Jakiś facet śpiewa piosenki po arabsku, uwijając się między garami. Ci, co rozumieją, pękają ze śmiechu. Inni – Europejczycy, Afgańczycy, Irańczyk – zerkają na nich zaintrygowani. Czasem ktoś spróbuje przetłumaczyć na angielski jakiś dowcip, żeby zaraz westchnąć: – Ech, tego się nie da wytłumaczyć.

Hiszpan Diego jak w transie ładuje naczynia do wielkiej wyparzarki. Diego, pracownik bodegi z miasteczka liczącego tysiąc mieszkańców, wziął cały urlop, jaki przysługiwał mu tego lata, i – jak wielu innych ludzi z całej Europy – wsiadł w samolot do Aten. – Nie mogłem dłużej siedzieć przed telewizorem i bezczynnie patrzeć.

Nikogo nie znał, nie wiedział, dokąd iść, aż wreszcie trafił tutaj. Od dwóch tygodni pracuje od rana do wieczora. Tak jak Dunka Sally, która mówi, że jest jej wstyd za europejskie rządy. Więc może zrobić przynajmniej to. Czyli obierać i kroić czosnek pod okiem syryjskiego szefa kuchni. Bo choć kręci się tu dużo ludzi, kuchnia to terytorium Mahera. To on wydaje polecenia, on zarządza ludźmi. Jest w kuchni non stop. – Muszę coś robić, inaczej bym zwariował.

Maher nie jest kucharzem, lecz cukiernikiem. W Homs prowadził z ojcem sieć cukierni. To były ciastka luksusowe, filigranowe czekoladki, delikatne serniki. Kupowali je biznesmeni, kupowały rodziny na wyjątkowe okazje. Ale to było kiedyś. Potem nie mógł się ruszyć poza swoją ulicę, nie ryzykując życia. A najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że w zasadzie przyzwyczaił się do bomb, do ciał, do krwi.

Któregoś dnia się ocknął: to nie jest normalne. – Moje córki powinny patrzeć na dobry i piękny świat.

Dlatego sprzedał dom, pożegnał się z rodzicami, którzy nie chcieli nigdzie wyjeżdżać, i z rodziną ruszył w drogę. Najpierw otworzył cukiernię w Turcji. Ale to nie są tam czasy dla luksusowych ciasteczek. Wszędzie żołnierze, kontrole. Więc ruszyli dalej. Wybrali trasę przez morze, żeby krócej się bać. Krótką, ale drogą (3,5 tys. euro od osoby) – na szczęście mieli jeszcze oszczędności.

Najgorsze było dopiero przed nimi. Bo Maher, człowiek sukcesu z Homs, po dotarciu do Europy musiał spać w namiocie igloo w porcie. Przez parę tygodni bezczynnie siedzieć i gapić się przed siebie, jak zwierzę. Drżeć o zdrowie i bezpieczeństwo żony oraz córek, kiedy wieczorami szły do toalety. Nie tak wyobrażał sobie Europę.

Różne rzeczy przeżył Maher w paru ostatnich latach, ale o Pireusie mówić mu najtrudniej. Na szczęście ktoś dał mu cynk, że w City Plaza potrzebują kogoś do kuchni. Tak dotarli tutaj. Dziś na obiad wymyślił makaron z soczewicą i warzywami. Jest już gotowy. – Wydajemy!

•••

Jeden z talerzy wędruje do recepcji, gdzie siedzi Nassim. Recepcja to miejsce ważne i symboliczne. Tak jak symboliczną wartość ma klucz do pokoju, jeśli od dawna nie miało się prywatności. Podobnie – własna łazienka.

Nawet gdyby chodziło tylko o klucz i łazienkę, to już byłoby coś – mówi Nassim. Też był wśród tych, którzy w kwietniu zajmowali hotel. Był też jednym z tych, którzy przyjechali do Europy w poszukiwaniu nowej ojczyzny, tyle że 16 lat temu. Urodził się w Indiach, ale jego rodzice są z Afganistanu. Tułał się po świecie, dopóki nie przyjechał do Aten. – Mógłbym jechać dalej, ale tu jest mi dobrze.

W City Plaza nie chodzi jednak tylko o klucz i komfortowy pokój. Ani o przychodzącego prawie codziennie lekarza czy miniklinikę wyposażoną dzięki darowiznom albo o porady prawne. Nie chodzi o dobre jedzenie, zabawki dla dzieci, lekcje języków.

Najważniejsze według Nassima jest to, że w City Plaza nie ma podziału na wolontariuszy i ofiary, pomagających i biernych odbiorców pomocy. „Mieszkamy razem, walczymy razem, solidarność zwycięży” – to ich hasło. Aktywiści i uchodźcy wspólnie chodzą na demonstracje pod ministerstwami, domagają się dostępu do edukacji, służby zdrowia, rynku pracy. Polityką przesiąkły nawet dzieci. Ostatnio, wracając przez miasto ze świetlicy, zaczęły skandować: – Open the borders! Otwórzcie granice!

Może to po prostu zmiana stylu. Ale od czegoś trzeba zacząć, żeby wyjść poza podział my i oni, żeby przezwyciężyć lęk przed innymi – uważa Nassim. Bo wszyscy jedziemy przecież na tym samym wózku. Przestraszeni, niepewni przyszłości, dotknięci przez kryzys. Niektórzy z mieszkańców City Plaza niedługo ruszą dalej: Syryjczycy, przynajmniej w teorii, wciąż mogą liczyć na relokację do innych państw, niektórym uda się połączyć z rodzinami w Europie. Inni zostaną, choć Grecja dopiero przyzwyczaja się do tej myśli. – Nie chodzi o to, czy uchodźcy, imigranci będą w Europie – bo zawsze będą. Tylko czy chcemy hotspotów, niewidocznych obozów, izolacji, czy możemy ich przyjąć jako obywateli?

Na razie wszystkich – mieszkańców, aktywistów, gości, dziennikarzy – przyjmuje hotelowy bar. Tu gra się w karty, rozwija międzynarodowe przyjaźnie, pije kawę za 50 centów, z której zysk idzie na utrzymanie City Plaza.

Przy jednym ze stolików grupa kuchnia spisuje na dużych kartkach zasady w kilku językach, które właśnie ustalili na zebraniu:

Dzieciom nie wolno wchodzić do kuchni…

Miej przy sobie dokument…

Nie narzekaj…

Za barem Michał, 20-letni wolontariusz z Polski, który wcześniej głodował z uchodźcami na wyspie Chios. Drugi barman to Kayhan, irański muzyk – jest w City Plaza od dwóch tygodni. Kayhan, ateista i wolnomyśliciel, wolał wyjechać z kraju niż słuchać rozkazów podczas obowiązkowej służby wojskowej. Pokazuje zdjęcia i filmiki ośnieżonych gór, przez które przedzierał się nocą do Turcji razem z 50 innymi osobami. Jego marzenie to kontynuacja muzycznych studiów w USA.

Przez góry przedzierali się też Ali i Wajia, rodzice dwójki ślicznych chłopców. Musieli uciekać z Afganistanu, bo Ali pracował jako tłumacz dla NATO i znalazł się na celowniku talibów. Teraz tłumaczy w City Plaza.

Tłumaczeniem z arabskiego zajmuje się Rabi, Syryjczyk z hipsterską fryzurą. Modnych fryzur jest wiele, bo do niedawna działał w hotelowym lobby salon fryzjerski. Prowadził go Palestyńczyk Wael, który strzygł wszystkich za darmo, póki nie wyjechał do Niemiec. 

Wszystkie umiejętności są tu na wagę złota. Ala i Ruba, młode małżeństwo z Idlib w Syrii, to nauczyciele. Oboje pracowali w podstawówce. Ale potem rodzice bali się wysyłać dzieci do szkoły. Ala i Ruba mieszkali wcześniej w obozie Malakasa, 40 km od Aten. Razem z zagranicznymi wolontariuszami też zorganizowali tam szkołę. Teraz codziennie uczą arabskie dzieci w City Plaza. Są młodzi. Wierzą, że ułoży im się życie. Przecież te wszystkie dzieci w Europie, one będą potrzebowały nauczycieli, którzy mówią w ich języku, przynajmniej na początku. Mają umówione spotkanie w urzędzie dla cudzoziemców, liczą na relokację. – A może Polska? Jaka tam jest pogoda, ile się zarabia? Co myślą ludzie na temat uchodźców?

Plany snuje też Farzana w swoim pokoju dwa piętra wyżej. Siedzi na łóżku pokrytym śnieżnobiałym prześcieradłem, a za oknem ma balkon, z którego widać całe miasto. Zbiera się na burzę, słychać już grzmoty.

Skośnooka Farzana – Fairy, jak tu na nią mówią – ma 16 lat i mówi perfekcyjnym angielskim, w imieniu swoim, mamy, ciotki i kuzynów. O tym, jak zabili jej tatę. O tym, że mama z ciotką postanowiły poszukać lepszego życia dla siebie i swoich dzieci. O ich kobiecej odysei przez Iran, Turcję – i wreszcie Grecję. O wężach w obozie, których strasznie się bały. Ale też o medycynie, którą chciałaby studiować. I o tym, że jej młodsza kuzynka wolałaby zostać dentystką. Ale na razie są tutaj. Niebo przeszywa kolejna błyskawica.

•••

Czy alternatywa dla twierdzy Europa działa? Zdania są podzielone. Niektórzy mieszkańcy City Plaza skarżą się, że greccy aktywiści traktują ich instrumentalnie. Że i tutaj uchodźcy są na dole hierarchii. Że lekcja demokracji przydałaby się mieszkańcom jej kolebki.

City Plaza to nie model – mówi Nassim, mówi Lina. Mieszkalnictwem powinno zająć się państwo, okupacja budynków to nie jest uniwersalna recepta. Ale oni chcą być znakiem protestu. Dowodem na to, że wiele rzeczy można ułożyć inaczej. Trzeba tylko sobie pozwolić na ćwiczenie z alternatywnego myślenia. – W Europie jest przecież 11 mln pustych mieszkań – mówi Nassim.

Przerywa, bo do recepcji podchodzi kobieta w chustce. Przyjechała z obozu Elliniko na starym lotnisku, chce wiedzieć, czy w City Plaza są jeszcze wolne miejsca. Miejsc nie ma, choć ludzi w potrzebie przybywa. W Atenach powstają więc nowe squaty dla uchodźców, większość z nich w Exarchii. Władze patrzą na to, przynajmniej na razie, przez palce. Obywatele rozwiązują za nich w końcu w jakimś sensie problem.

Spokój jest jednak pozorny. Władze Salonik zlikwidowały ostatnio kilka tamtejszych squatów dla uchodźców. Do innego squatu w Atenach podrzucono ładunki wybuchowe.

Aleksandra Lipczak, fotografie Jodie Hilton

***

Numer konta, pod którym można wesprzeć City Plaza, znajduje się na stronie: www.best-hotel-in-europe.eu

Polityka 38.2016 (3077) z dnia 13.09.2016; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Hotel Europa"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną