Obojętni na kontrowersje wokół in vitro Czesi stali się potentatami tej branży
Siedziba holdingu FutureLife przy ul. Na Porziczi, w samym turystycznym centrum Pragi. Z zewnątrz – gustownie odnowiony secesyjny budynek. W środku – szkło i aluminium, bezszelestna winda i odziani w biznesowe mundurki pracownicy.
– Mamy jakieś 30 proc. rynku – mówi mi dyrektor Matiej Stejskal.
– Konkurencja twierdzi, że nawet 40 – protestuję. Stejskal się uśmiecha i mówi, że prawda leży pewnie gdzieś pośrodku.
FutureLife to największa w Czechach firma zajmująca się sprzedażą usług medycznych z branży in vitro. To niejedyne ich pole działalności: zatrudniają też ginekologów, robią operacje plastyczne. Ale dominują sztuczne zapłodnienia. Takie kliniki zaczęły w Czechach powstawać kilkanaście lat temu, ale teraz zrobił się z tego wielki biznes.
W końcu powstał medyczny holding FutureLife. Powołali go w 2014 r. działający dotąd w branży spożywczej miliarder i wicepremier Andrej Babisz wraz z finansistą Jozefem Janovem. Razem skupili w całym kraju kilkanaście już nieźle prosperujących klinik in vitro. Mają ich teraz 13 plus kilka kolejnych o innych specjalizacjach medycznych. Planują międzynarodową ekspansję, program franchisingowy i w ciągu trzech lat – wejście na giełdę.
Babisz i Janov z biznesem trafili doskonale. O ile w 2006 r. w całych Czechach zarejestrowano 17 tys. cyklów in vitro, w 2013 r. było ich już 32 tys. przy 50-procentowej refundacji państwa. Rocznie przychodzi w ten sposób na świat 5–6 tys. małych obywateli Republiki Czeskiej.
Wyjazd w ciąży
Międzynarodowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznaje bezpłodność za szeroko rozpowszechnioną chorobę cywilizacyjną, w krajach rozwiniętych dotyka nawet co czwartą parę. A ludzie chcą mieć dzieci. – W Czechach te usługi są znacznie tańsze niż np.