Szczyt UE bez finału
Ten szczyt miał dwóch bohaterów. To na nich skupiła się uwaga światowych mediów
Unijny szczyt miał się zakończyć podpisaniem umowy handlowej pomiędzy Unią Europejską a Kanadą (CETA). Umowa ta ma znieść niemal wszystkie cła i bariery pozataryfowe oraz zliberalizować handel usługami. Jednak zgodnie z unijnymi traktatami podpisy pod umową CETA muszą złożyć wszystkie strony, czyli Unia (reprezentowana przez Komisję Europejską), państwa członkowskie oraz Kanada. Potem muszą tę umowę jeszcze ratyfikować Unia i państwa członkowskie. A decyzje o terminie ratyfikacji CETA w krajach Unii należą do poszczególnych stolic, więc cały proces może potrwać dobrych kilka lat.
Teraz okazało się jednak, że proces w ogóle nie może ruszyć, ponieważ zablokowała go Belgia, a mówiąc bardziej precyzyjnie: Walonia, czyli jeden z trzech autonomicznych regionów Belgii, której premier Paul Magnette nie dał zielonego światła premierowi całego kraju. Walońskie władze obawiają się podziału kompetencji między krajowymi systemami sądowniczymi a arbitrażem, który zakłada CETA. Nic nie pomogły 24-godzinne negocjacje, przekonywania kanadyjskiej minister ds. handlu międzynarodowego, namowy unijnych oficjeli ani nawet pohukiwania premiera Kanady, który zezłoszczony przeciągającym się procesem mówił, że „jeśli Europa nie jest w stanie podpisać postępowego porozumienia handlowego z krajem takim jak Kanada, to z kim Europa będzie robić biznes w nadchodzących latach?”.
Premier Walonii ma prawo do swoich niepokojów, lepiej jeśli wątpliwości zostaną rozwiane teraz, przed podpisaniem umowy, niż później, w trakcie ratyfikowania dokumentu. Tym bardziej że Magnette nie jest jedyną osobą, która do CETA nie jest przekonana. Większość uznaje jednak, że Unia nie może się zamykać na podobne umowy, nie ma innego wyjścia, a bilans korzyści i strat wynikających z niepodpisania umowy z Kanadą wypada jednak na korzyść podpisania umowy.