Nowością we Francji przed wyborami prezydenckimi, które będą wiosną, są prawybory trochę w stylu amerykańskim. Dwaj główni rywale z prawicowej partii Republikanie – Alain Juppé i Nicolas Sarkozy – staną do nich już 20 listopada. Aż 57 proc. wyborców lewicowych uważa, że głosowanie nie jest zarezerwowane dla zwolenników prawicy i całkiem w porządku będzie wziąć udział w tych wyborach. Trzeba tylko wpłacić 20 euro i zaręczyć honorem, że się podziela wartości prawicy i centrum.
Nie widzę problemu – pisze głośny lewicowy ekonomista Thomas Piketty. Przecież chodzi o „wolność, równość i braterstwo”? Czy należy ratować szeregowego Juppé? – tytułuje lewicowy tygodnik „Le Nouvel Observateur”, nawiązując do filmu o szeregowym Ryanie. Tygodnik chwali naszego bohatera, pisze, że Juppé prowadzi kampanię człowieka uczciwego w bagnie, gdzie inne krokodyle nie przejmują się detalami. Niezwykła to pochwała po stronie lewicy. W istocie socjalistom, którzy skreślili już prezydenta François Hollande’a, chodzi jednak o to, by utrącić Sarkozy’ego i nie dopuścić, aby druga tura prawdziwych wyborów była starciem prawicy i skrajnej prawicy, to jest Sarkozy’ego z Marine Le Pen.
Ale w samych prawyborach tkwi sprzeczność. Sarkozy prezentuje się przede wszystkim swym zachwyconym zwolennikom: zdecydowany, wojowniczy, agresywny – chce wygrać wybory prawicowe. Juppé ma taktykę inną: prowadzi kampanię, jakby był już w drugiej turze wyborów ogólnonarodowych, chce zbierać i na prawicy, i w centrum, a nawet i na lewicy, skoro tak dobrze pisze o nim „Le Nouvel Observateur”, a poparł go nawet bohater Maja 1968 r. Daniel Cohn-Bendit, mówiąc, że Juppé uspokoi emocje w kraju.
Superzdolny
Chwyta szybciej niż inni i kiedy rozmówcom trzeba więcej czasu – szybko się irytuje. Niecierpliwy, autorytarny, chłodny – to często spotykane opinie o Alainie Juppé. Jak zebranie się kończy, to do widzenia. Nigdy go nie widziałem, by zatrzymywał się dla samej przyjemności rozmowy – mówił znany działacz Republikanów, którym swoją drogą przewodzi Sarkozy. To w polityce wielka wada.
Jednak Juppé był taki od dziecka. Superzdolny, zamknięty w swoim pokoju z książkami. Na głuchej francuskiej prowincji, bo przyszedł na świat w domu skromnego rolnika w Mont-de-Marsan, w departamencie Landów, części historycznej Gaskonii, znanej dawniej z hodowli owiec, dziś z lasów sosnowych. W domu wisiała gdzieś dyscyplina i – po latach, kiedy we Francji wybuchła kolejna dyskusja na temat karania dzieci – Juppé publicznie zbagatelizował bicie, wskazując, że czasem dostawał dyscypliną, ale nie przeżywał z tego powodu żadnej traumy.
Zresztą dyscyplina widocznie nieczęsto była w użyciu. Matka, praktykująca katoliczka, posłała syna do szkoły katolickiej, gdzie spokojny i dojrzały Alain był ulubieńcem nauczycieli, we wszystkim był pierwszy. W liceum wygrał konkurs ogólnokrajowy z greki i łaciny. Matka, przezywana w sąsiedztwie Katarzyną Wielką, była nadopiekuńcza, ale i przekonana – jak się dziś okazuje słusznie – że syn daleko zajdzie. W liceum Alain pojechał na szkolną wycieczkę do Hiszpanii, pierwszy raz tak daleko bez rodziców. Okazało się później, że rodzice jechali za autokarem, żeby dyskretnie mieć syna na oku. Niczego mu – na miarę finansów ojca – nie szczędzono. „Byłem królem w rodzinie, nie wychodzi się z takiego dzieciństwa bez strat” – przyznał polityk po latach.
– To kariera dowodząca wartości szkoły republikańskiej, zdolne dziecko z małego miasteczka, bez stosunków, wchodzi na szczyty w Paryżu – mówi Jean-Pierre Dossier, nauczyciel z Normandii, stale podkreślający wartości francuskiego systemu edukacji.
Amstrad
Rzeczywiście, młody Juppé szybko przeszedł drogę najlepszych i bardzo wymagających szkół kraju. Po maturze matka puściła go do Paryża na kurs przygotowawczy w modnym liceum Ludwika Wielkiego, po czym nasz bohater zdobywał kolejno i bez żadnych przygód dyplomy École Normale Supérieure (filologia klasyczna), Instytutu Nauk Politycznych i wreszcie elitarnej ENA, École Nationale d’Administration, kuźni kadr rządzących Francją. Tam – na pół z podziwem, na pół z ironią – przezywano go Amstradem, od nazwy pierwszego we Francji peceta.
Pecet Amstrad nie pasował do studenckiego ruchu, słynnego paryskiego maja 1968 r., mimo że to była rewolta jego właśnie pokolenia. 22-letni wówczas Juppé z żoną i rocznym niemowlęciem wyjechał pośpiesznie do matczynego domu. Minął się z powiewem historii? Podobno uległ naleganiom matki. Nie przekonywały mnie tezy 1968 r., nie czułem tej ołowianej czapy gaullizmu, sam byłem gaullistą – objaśniał Juppé po latach.
Szybko uzyskał status inspektora finansów, elitarnego korpusu wyższych urzędników państwowych, prowadzących sprawy w najważniejszych resortach. Tam „enarka (absolwenta ENA) umiejącego pisać” wypatrzył dyrektor gabinetu ówczesnego premiera Jacques’a Chiraca. To rok 1976, Chirac chce prezydentury, dla odróżnienia się od dotychczasowej partii gaullistowskiej UDR tworzy nową, neogaullistowską – Zgromadzenie na rzecz Republiki (poprzedniczkę Republikanów). Juppé pisze mu przemówienia na partyjne wiece. Wkrótce sam zapragnął kariery politycznej i stanął do wyborów parlamentarnych w swym rodzinnym departamencie – w Landach. To była pierwsza porażka szybkiej jak do tego etapu kariery. Sam przyznaje, że był za bardzo technokratyczny. Zamiast haseł wyborcom przedstawiał skomplikowany plan rozwoju gospodarczego.
Może to i lepiej, że przegrał na prowincji, gdyż stał się wkrótce najbliższym współpracownikiem szefa partii, Chiraca, którego traktował jak swego duchowego ojca. Chirac był lubianym merem Paryża, a Juppé szefem finansów metropolii. Kiedy Chirac został premierem w 1986 r., duchowy syn chciał wejść w skład jego rządu. – Chce pan robić politykę? Lubi pan klepać krowy po zadach? – zapytał Chirac. Bo duchowy ojciec wydawał się lepiej pasować do polityki, którą skrótowo określa się właśnie macaniem krowich tyłków. To, po pierwsze, aluzja do rangi francuskiego rolnictwa, żaden prezydent ani premier nie śmiałby zignorować dorocznych targów rolniczych w Paryżu, a po drugie – do niezbędnych kontaktów z merami i radnymi na prowincji przy obowiązkowym kieliszku wina. Juppé nie jest w tym najlepszy. Ale Chirac nie tylko wziął Juppé do rządu, lecz i powierzył mu budżet, a kiedy został prezydentem, powierzył mu kierowanie rządem (1995–97). W sumie Juppé obejmował różne teki ministerialne, także za prezydentury Sarkozy’ego, swego dzisiejszego rywala.
Króliki i cuda
Rewelacją polityczną Paryża była tego lata nietypowa biografia Juppé pod tytułem „Króliki i cuda”. Młoda i atrakcyjna dziennikarka Gaël Tchakaloff poświęciła aż 18 miesięcy na zaskarbienie sobie łask rodziny i najbliższego otoczenia naszego bohatera. Podkreślam, że dziennikarka atrakcyjna, bo biografia, pisana w tonie bardzo osobistym, w pierwszej osobie, nie kryje uczuć autorki do bohatera, ujawnia swego rodzaju syndrom sztokholmski.
Tchakaloff tłumaczy, że chciała przebić skorupę chłodu i rezerwy, z których Juppé jest znany. Uzyskała zdumiewające wyznania. Córka bohatera mówi na przykład: „On nie słucha, nawet w rodzinie. Zajmuje całą przestrzeń. Odnoszę wrażenie, że w dzieciństwie nie doznałam od niego żadnego uczucia”. Pierwsza żona, Christine, mówi, że bohater „nie znosi ani krytyki, ani sprzeciwu”. Ale wcale nie wyszedł z tego portret negatywny. Zresztą w życiu osobistym, niepolitycznym, Juppé łączy jakąś mieszaninę stylów życia, dwóch rodzin – z zupełnie innych światów.
Pierwsze małżeństwo, z Christine (późniejszą generalną inspektor oświaty), z którego Juppé ma dwoje dzieci, było w stylu bohemy, sam Juppé nie krył, że uganiał się za innymi kobietami, a wszystko – jak pisze biografka – wypełnione było „łagodnymi, zwariowanymi luzakami w ciągłej swobodzie i łamaniu zakazów”. Ten związek pasowałby do maja 1968 r. Z kolei drugie małżeństwo, 20 lat później z Isabelle, rozwiedzioną dziennikarką katolickiego dziennika „La Croix” – z dwojgiem dzieci z poprzedniego małżeństwa i Clarą, córką już z Juppé – jest zupełnie inne, choć obie rodziny żyją w harmonii, spotykają się z dziećmi, mówią o sobie dobrze.
To drugie małżeństwo autorka określa mianem: raczej rive droite i absolutnie nie bling bling. Rive droit – to prawy brzeg paryskiej Sekwany, brzeg portfela (banków, giełdy), w odróżnieniu od brzegu lewego, brzegu serca (dzielnicy łacińskiej, bohemy i Sorbony). A bling bling to styl świecidełkowy, nuworyszowski, z powodu którego tradycyjna burżuazja wyśmiewała Nicolasa Sarkozy’ego, gorzej wykształconego arywistę z rolexem na ręku.
Lojalny aż do więzienia
Sarkozy tu jest ważny, bo jako główny rywal Alaina Juppé na prawicy musi stale podkreślać dzielące ich różnice. Inaczej przepadnie. Najwyraźniej poirytowany gorszymi notowaniami Sarkozy głośno zarzuca rywalowi słabość, wiązanie się z centrystami – na przykład, że Juppé mówi o „rozsądnym ułożeniu się z islamem”. Sarkoziści przypisują mu wręcz zdradę, bo występuje przeciw szefowi partii, i mówią, że Juppé to „ulubiony kandydat des bobos de gauche”, czyli lewicowej, kanapowej burżuazji. Z kolei wielu posłów i radnych republikańskich widzi, że Juppé ma większe zdolności jednoczenia, a w tym i dla nich korzyść: większe szanse na zwycięstwo w całym kraju.
Juppé ma prawie 72 lata, więc młodzi wyborcy niewiele o nim wiedzą. Ale w pamięci publicznej zapisały się dwa fakty z jego życiorysu. Jako premier poddał się fali strajków w 1995 r., zrezygnował z reform nazywanych do dziś „planem Juppé”. Chirac doszedł do władzy pod hasłem zmniejszenia „rachunków socjalnych”. Jego premier Juppé reformy podjął: wydłużył do 40 lat okres składkowy do emerytur, wprowadził limity wydatków szpitalnych i zwrotu za wykupywane leki oraz ograniczenia zasiłków rodzinnych. Francję wtedy ogarnęła od dawna niespotykana fala strajków i Juppé ledwie plan ogłosił, musiał większość reform zarzucić. Ciekawe, że dziś, po latach, Francuzi nie odczytują tego jako porażki dyskwalifikującej. Wszyscy widzą, że coś z gospodarką trzeba nowego zrobić, a ograniczenie bezrobocia jest postulatem wszystkich właściwie sił politycznych kraju.
Gorzej z drugim faktem w życiorysie: w 2004 r. Juppé skazany został na więzienie w zawieszeniu i półtora roku zakazu pełnienia funkcji publicznych za nielegalne wykorzystywanie pozycji urzędniczych w merostwie w Paryżu. Zatrudniano tam działaczy partyjnych na fikcyjnych etatach miasta; w podobny sposób, dla swoich, przydzielono też kilka czy kilkanaście mieszkań. Kiedy sprawa wyszła na jaw, mer Paryża Chirac, główny odpowiedzialny, był już prezydentem, miał immunitet przed oskarżeniem. Skazano za to jego prawą rękę – właśnie Alaina Juppé. I znów ciekawe, że dziś słyszy się nawet komentarze pochwalające Juppé za lojalność. W sądzie nasz bohater nie zwalał winy na przełożonego. Milczał. Okres zakazu funkcji publicznych pchnął go trochę w zapomnienie. Wyjechał do Kanady, gdzie wykładał w tamtejszej szkole administracji publicznej.
Nowoczesny Monteskiusz
Podobnie jak w Ameryce w wyborach we Francji w coraz mniejszym stopniu wyborcy patrzą na program, a w coraz większym na osobowość, gesty i didaskalia. W sferze obyczajowej Juppé popiera małżeństwa homoseksualne, ale w programie gospodarczym nie kryje, że jest liberałem, a to we Francji wręcz obelga. I mimo porażki planu z 1995 r. Juppé twardo postuluje stopniowe podniesienie wieku emerytalnego z dzisiejszych 60 do 65 lat w 2026 r., podniesienie VAT o 1 proc. (z 20 do 21 proc.), różne redukcje zasiłków socjalnych, na przykład pozbawienie zasiłków rodzinnych tych, którzy tolerują wagarowanie.
We Francji – mimo narastającej krytyki „kumulowania mandatów” – najważniejsze figury w polityce ogólnokrajowej pełnią równolegle ważne funkcje w samorządzie na prowincji. Są bliżej realiów, ale też mają swoje lokalne twierdze. Juppé jest długoletnim merem Bordeaux, dziewiątego miasta kraju, i to merem dobrym, bo wybieranym kilkakrotnie. Najpierw w latach 1995–2004, a potem po półtorarocznym zakazie pełnienia funkcji publicznych – Juppé powrócił w 2006 r. na fotel mera, by go potraktować jako wizytówkę swych umiejętności menedżerskich. Merem jest do dziś, w sumie prawie 20 lat. Jego zwolennicy twierdzą, że Bordeaux stanowi wzór zarządzania i rozwoju, również dzięki międzypartyjnej współpracy.
To miasto jest dla niego ważne z jeszcze jednego powodu. Politycy francuscy to nieco inna klasa. Nie wiadomo, jak znajdują na to czas, lecz piszą książki i to nie tylko par excellence polityczne, lecz również wielkie biografie postaci historycznych, które – jak mówią złośliwi – mają przypominać autorów. Juppé – jakby potwierdzając tę tezę – wybrał Monteskiusza, autora „O duchu praw”, i zatytułował dzieło: „Monteskiusz. Postać nowoczesna”. Bohater nie tylko pochodził z Bordeaux, ale również przedstawiany jest jako wzór politycznego umiarkowania.
Choć więc do prawdziwych wyborów jeszcze pół roku i za wcześnie, żeby obstawiać Alaina Juppé, to jednak wiele mu sprzyja. Przede wszystkim słabość Hollande’a. Lewica jest w rozsypce, bez projektu, bez sojuszników. Czy słyszymy, by mówiła o programie mieszkaniowym, o płacach, umowach śmieciowych czy wpływie informatyki na rynek pracy? – pyta z goryczą lewicowy tygodnik „Le Nouvel Observateur”.
Mimo serii wstrząsających zamachów terrorystycznych – „Charlie Hebdo”, Bataclan, Nicea – główną porażką prezydenta i głównym tematem wyborów pozostanie nie stan bezpieczeństwa, lecz krzywa bezrobocia, dziś w okolicy 10,5 proc. Teraz w polityce panuje moda obiecywania złotych gór. Zdrowy rozsądek i umiarkowanie uchodzą za słabość. A Juppé mówi: „Wolę przegrać, mówiąc prawdę, niż wygrać, jej nie mówiąc”. Zbyt ambitne?