Holandia coraz bliżej zakazu noszenia burek. W szkole, szpitalach i komunikacji publicznej
Zdecydowaną większością głosów niższa izba holenderskiego parlamentu uchwaliła zakaz zakrywania twarzy w miejscach publicznych, np. szpitalach, szkołach i komunikacji publicznej. Zakaz obejmuje noszenie narciarskich gogli i kasków, ale media światowe sprowadziły go do burki i nikabu. Słusznie, bo do metra w Amsterdamie raczej się w goglach nie wsiada.
Według danych w Holandii zaledwie kilkaset kobiet chodzi po ulicach w burkach. Będą mogły chodzić dalej, ale antyislamska Partia Wolności (nazwa godna Orwella) domaga się, by i to było nielegalne i zagrożone grzywną (obecnie wynosi ona 405 euro). Jeśli dojdzie do władzy, a ma szanse, należy się spodziewać, że całkowity zakaz zostanie wprowadzony.
Na razie premier Mark Rutte podkreśla, że zakaz nie jest wymierzony w religię – czytaj: w islam. Chodzi w nim o to, by w miejscach publicznych można było się swobodnie i bezpiecznie komunikować. Zakaz ma poparcie społeczne.
Zakaz noszenia burek w wielu innych krajach europejskich
Tak samo zresztą jak w wielu innych krajach europejskich. We Francji podobny zakaz wprowadzono w 2010 roku (grzywna do 150 euro). Zaaprobował go Europejski Trybunał Praw Człowieka, odrzucając argument, że zakaz jest złamaniem prawa do wolności religii. W Bułgarii grzywna za naruszenie zakazu wynosi 770 euro, czyli prawie dwa razy więcej niż w Holandii. Amnesty International uznała zakaz bułgarski za przejaw rosnącej ksenofobii, nietolerancji i rasizmu w tym kraju.
Teoretycznie sprawa jest prosta. Nic rządom do tego, jak się ludzie ubierają. Ale żyjemy w czasach islamofobii. Ludzie naprawdę wierzą, że jakaś Saudyjka w burce, która przyjechała do Londynu na luksusowe zakupy, może być terrorystką.