Na pierwszy rzut oka nie dzieje się nic. Dopiero niedaleko placu Rewolucji ustawiono pięć dużych fotografii z podpisem „Fidel między nami”. To novum, bo za życia Fidel Castro nie godził się na stawianie sobie pomników, a te zdjęcia to namiastka. Podobno w testamencie też zabronił.
Na samym placu Rewolucji, gdzie kilka dni wcześniej setki tysięcy Kubańczyków oddawały hołd zmarłemu w wieku 90 lat wodzowi, fasadę Biblioteki Narodowej przykrywa gigantyczne zdjęcie młodego Castro – partyzanta, z plecakiem i karabinem, który patrzy w stronę horyzontu. Plac zdobią teraz wizerunki całej rewolucyjnej trójcy: Fidel dołączył do Che Guevary i Camila Cienfuegosa. I nie ma wątpliwości, który z nich jest tu Bogiem Ojcem.
ULICA
Geomar, 39 lat, który wiezie mnie ciemnozielonym buickiem, rocznik 52, do dzielnicy Vedado, bardzo przeżywa śmierć Fidela. Ma osobiste wspomnienie. Był rok 1988 lub 89: Fidel przyjechał do Regli, dzielnicy Hawany, na otwarcie przedszkola. Nastoletni Geomar, wtedy uczeń podstawówki, przedefilował z kolegami przed wodzem. Miał szczęście, że znalazł się wśród chłopców, których Fidel wyściskał. Pamiątka na całe życie.
– W Regli niektórzy się cieszyli, gdy umarł. A ja ci powiem, że nikt nie miał takich cojones. Jak Amerykanie postraszą, wszyscy się trzęsą… [Geomar puszcza kierownicę i odgrywa bojaźliwego mazgaja]. A Fidel im powiedział: „Chcecie mnie dopaść, chodźcie, spróbujcie tylko”. Geomar mógłby wyemigrować bez ryzyka: jego mama i dwie siostry mieszkają od lat w Miami. Mama jak on przeżywa śmierć Fidela, ale siostry – nie. Mają to w nosie.
Mimo admiracji dla Fidela Geomarowi bardziej podoba się polityka Raula, brata wodza, który dopuścił prywatną przedsiębiorczość.