Węgierska historyczka Eva S. Balogh zauważyła niedawno, że nie do końca wiadomo, jak wyglądają relacje Węgier z większością sąsiadów, ich polityka zagraniczna jest bowiem chimeryczna: naskakują na każdego zagranicznego polityka, który według nich „obraża” naród węgierski, by następnie, równie nieoczekiwanie, wychwalać go pod niebiosa. A po jakimś czasie znów stosunki koncertowo popsuć.
Jest tylko jeden kraj, zauważa Balogh, z którym relacje Węgier są stale poprawne. Tym krajem jest Serbia. Kraj, który, od kiedy nim rządzi zaprzyjaźniona z Fideszem Serbska Partia Postępowa (SNS), zaczyna coraz bardziej przypominać Węgry.
SNS to dziwna partia. Proeuropejska – choć wywodząca się z histerycznie prorosyjskiej Serbskiej Partii Radykalnej. Z głośnym tupotem i wymachiwaniem unijnymi chorągiewkami prowadzi Serbię do UE – ale już nie do NATO. Raczej odwrotnie: pod samym nosem wojsk NATO ćwiczących w Czarnogórze serbska armia demonstracyjnie urządza wspólne manewry z żołnierzami z Rosji i Białorusi.
SNS niedawno rozpoczęła drugą kadencję. Jak uważa spora część obserwatorów, zwyciężyła nie tyle z powodu sprawnego zarządzania państwem i nie tylko dlatego, że opozycja jest rozbita i skłócona, ale dlatego, że SNS zrobiła to samo co ostatnio jest bardzo modne w Europie Środkowo-Wschodniej: opanowała państwowe media i tłoczy własną propagandę.
Milosević wraca zza grobu
Premier Serbii Aleksandar Vucić ma z propagandą spore doświadczenie: był ministrem informacji w czasach prezydentury Slobodana Milosevicia, jednego z praojców obecnych populistów w Europie Środkowej, łączącego nacjonalistyczne i socjalistyczne hasła z autokratycznymi skłonnościami.