Pomoc musi być ślepa
To karygodne, że w XXI w. ludzie umierają na cholerę, biegunki, malarię
Artur Domosławski: – W ilu krajach pan pracował?
Roman Majcher: – Było ich wiele. Sudan Płd., Sudan, Kenia, Etiopia, Somalia, Czad, Kongo, Brazylia – tylko kilka tygodni, Pakistan, Afganistan, Bangladesz, Mjanma, Indonezja, Filipiny, Mongolia, Korea Płn., Malezja, Chiny.
Coś łączy te kraje?
Zdecydowanie. Ludzie!
Ja bym powiedział w pierwszej chwili: nieszczęścia.
Z mojej perspektywy nieszczęścia są zawsze wspólnym mianownikiem. Właśnie z ich powodu tam jeżdżę. W Czadzie, Etiopii, Kenii, Somalilandzie to były konflikty zbrojne. W Angoli zmagaliśmy się z epidemią cholery. W Brazylii pomagałem w programie rozwojowym dla dzieci ulicy. Byłem w Bangladeszu i Mjanmie po cyklonie i wreszcie – po największej tragedii, jaką widziałem, czyli tsunami w Aceh w Indonezji. Pomagałem w Pakistanie po trzęsieniach ziemi i powodziach; podobnie w Mozambiku i RPA.
Jaka byłaby lista nieszczęść, z którymi pan się zetknął?
Weźmy wojnę. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, twierdzę, że wojna sama w sobie nie jest – czy nie musi być – największym nieszczęściem, ale już jej konsekwencje tak. Przede wszystkim głód, brak dostępu do higieny (brak latryn, czystej wody, co wywołuje choroby). Jest karygodne, że w XXI w. ludzie umierają na cholerę, biegunki, malarię – to choroby, którym można zapobiegać.
Inny rodzaj nieszczęścia to przesiedlenia. Ludzie tracą wszystko, co mają, przestają być samowystarczalni. Nie mogą produkować żywności, głodują, wzrasta umieralność.
Kiedy wkraczacie z pomocą do danego kraju?
Kiedy rząd, którego zadaniem jest zapewnienie warunków do godziwego życia, nie radzi sobie. Pomocą obejmujemy zagrożoną ludność, nigdy nie wspieramy finansowo rządu.