Sławomir Sierakowski: – Napisał pan, że Brexit i zwycięstwo Trumpa to efekty tego samego zjawiska – rosnącego w siłę populizmu. Czy pana zdaniem ta fala pójdzie dalej? Niemcy są pewnie bezpieczne, ale we Francji mamy Marine Le Pen, w Holandii Geerta Wildersa, we Włoszech Beppe Grillo.
Jeffrey Sachs: – Sądzę, że społeczeństwa są wszędzie bardzo podzielone, a wyniki będą wynosiły np. 51 do 49 proc. w jedną bądź drugą stronę w każdych z tych wyborów. Czy to w Austrii, we Francji czy w USA nie mamy do czynienia z przytłaczającą przewagą populizmu, ale właśnie ze względu na głęboki podział społeczny będzie więcej takich wyników. One odzwierciedlają liczne lęki, których nie jesteśmy chyba w stanie przezwyciężyć. Brexit to także wyraz załamania się poprzedniego porządku w Europie, który odegrał swoją rolę w epoce zimnej wojny, ale teraz się zasadniczo rozpada. Kryzys na Bliskim Wschodzie to też przykład porażki USA i ich słabnącej potęgi. Presja demograficzna, z jaką mierzy się Europa – ze swą spadającą populacją i wzrostem liczby ludności w Afryce i na Bliskim Wschodzie – również wskazuje, że chodzi tu o dość głębokie tendencje, na które nie potrafimy odpowiedzieć. Centrolewica, której czuję się częścią, była totalnie nieskuteczna politycznie w udzielaniu takich odpowiedzi.
Wskazuje pan na cztery czynniki: wzrost nacjonalizmów, słabnięcie amerykańskiej polityki zagranicznej, kryzys centrolewicy i kryzys uchodźczy. Dlaczego właśnie nacjonalizm jest tak silny w naszych, ponoć postideologicznych, czasach? To chyba jedyna ideologia, która przetrwała?
Ze wszystkich czynników, jakie grają tu rolę, nie sądzę, żeby to ekonomia była najważniejsza, bo nacjonalizm jest żywy również np. w Skandynawii. We wszystkich krajach skandynawskich istnieje populistyczna prawica, czasem nawet zbliża się do rządzenia.