W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia zamachowiec w przebraniu św. Mikołaja (część agencji podaje ten fakt w wątpliwość i twierdzi, że był ubrany na czarno) wszedł do klubu Raina w Stambule i otworzył ogień do bawiących się ludzi. Zabił co najmniej 39 osób, ranił ponad 60. To ostatni zamach, do jakiego doszło w Turcji w 2016 r.
Ale bilans ofiar rośnie w tym kraju szybko od półtora roku. Turcja jest zaangażowana w walkę z tzw. Państwem Islamskim w Syrii i Iraku. Jest też w trwałym konflikcie z Kurdami. Jako częsty cel ataków mierzy się z zagrożeniem bezpieczeństwa – wiele krajów odradza turystom podróże w te strony. Polskie MSZ regularnie podnosi alert. W październiku zanotowało: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych kategorycznie odradza podróże do wschodniej i południowo-wschodniej części Turcji oraz ostrzega przed podróżami do pozostałych regionów kraju”. Komunikat miał związek przede wszystkim z ogłoszonym wtedy w Turcji stanem wyjątkowym.
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan zapowiada, że dołoży wszelkich starań, żeby zamachowcy odpowiedzieli za swoje czyny i ponieśli odpowiednie kary. Podobne deklaracje składa po każdym doniesieniu o zamachu – ostatnio po zastrzeleniu rosyjskiego ambasadora w Ankarze. „To za Aleppo!” – krzyczał sprawca w stronę Andrieja Karlowa, który otwierał wtedy wystawę o Rosji w jednym z tamtejszych muzeów. Zastrzelenie ambasadora miało szczególnie polityczny charakter.
Od 2015 roku w wyniku zamachów zginęło w Turcji ponad 400 osób. Do poprzedniego doszło 11 grudnia przed stadionem Vodafone Arena i parkiem Macka (39 zabitych, 154 rannych).