Kobiety buntują się na całym świecie. Rządzący mogą ich nie pochwalać, ale muszą docenić
Miliony kobiet (i mężczyzn) wyszły w sobotę na ulicę, żeby upomnieć się o swoje prawa i szacunek. Dzień po objęciu urzędu prezydenta USA przez Donalda Trumpa w wielu metropoliach na całym świecie doszło do masowych protestów, od Tokio, poprzez Kapsztad, Oslo, Pragę, aż po Rio de Janeiro.
Oficjalnie protest nosił nazwę „Marszu Kobiet na Waszyngton” – ale w geście solidarności zorganizowano ponad 670 siostrzanych marszów. Demonstrowano w Europie (w Londynie zachęcał do tego gorąco burmistrz Sadiq Khan), Azji, obu Amerykach, Australii – a nawet na Antarktyce. W nocy z soboty na niedzielę organizatorzy podali, że w sumie głos zabrało ponad 4,7 mln protestujących.
Największy marsz odbył się w Waszyngtonie – wzięło w nim udział ok. pół miliona ludzi, czyli dwa razy więcej, niż spodziewali się organizatorzy. Jak podało waszyngtońskie metro, wczoraj przewiozło 8 razy więcej pasażerów niż zazwyczaj (a miasto wyludniło się tuż przed inauguracją). Demonstracje były dużo liczniejsze niż piątkowe tłumy na inauguracji prezydenta. I dużo spokojniejsze – jak informuje policja, nie zatrzymano ani jednej osoby!
Skala i zasięg demonstracji pokazują, że ludzie na obu półkulach jednoczą się przeciwko zmianom w polityce. Ale nie tylko o samego Trumpa tu chodzi – choć oczywiście wyniesienie go na urząd prezydencki w Stanach Zjednoczonych było iskrą wyzwalającą masowe protesty na całym świecie.