Na kilka tygodni przed formalnym rozpoczęciem Brexitu portal Politico wskazał realne konsekwencje brytyjsko-unijnego rozwodu. Do zmiany jest 20 tys. różnych przepisów i regulacji, które trzeba będzie przeprowadzić w dwa lata. Zakładając, że to około 500 dni roboczych, negocjatorzy po obu stronach musieliby dziennie wypracowywać 40 porozumień.
Jeszcze nie wiadomo, co będzie oznaczać wyjście Wielkiej Brytanii z Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej. I dokąd z Londynu ma się przeprowadzić Europejska Agencja ds. Leków i Europejski Urząd Nadzoru Bankowego. Nikt na razie też nie wie, co z miejscami po 73 brytyjskich eurodeputowanych i co z Europejską Frakcją Konserwatystów, która po Brexicie może przestać istnieć, bo Wyspiarze wspólnie z Polakami z PiS stanowią trzon tego ugrupowania. I wreszcie, jak zasypać dziurę w unijnym budżecie, bo kiedy Brytyjczycy przestaną się dokładać, w kasie ubędzie blisko 10 mld euro rocznie.
Wśród listy rozwodowych wątpliwości jest też informacja, że aż do 2016 r. Wielka Brytania ani razu nie wystąpiła o pieniądze z Europejskiego Funduszu Dostosowania do Globalizacji, który m.in. wspiera pracowników objętych masowymi zwolnieniami. I jak to się ma do tego, że to ze względu na skutki globalizacji Brytyjczycy najczęściej głosowali za rozwodem? Nie wiadomo.