Jak leczyć, to w Niemczech
Mamy deficyt lekarzy. Czy możemy ich zastąpić doktorami spoza Unii?
Polska zmaga się z rosnącą z roku na rok emigracją lekarzy i personelu medycznego. Ale niedobory siły roboczej w służbie zdrowia to nie tylko nasz problem i nie tylko problem regionalny. Zjawisko obejmuje dziś całą Unię Europejską i naszych najbliższych sąsiadów, Niemcy – zresztą jeden z głównych krajów docelowych dla polskich lekarzy, pielęgniarek i położnych. Czy powstające braki możemy zastąpić migrantami spoza Wspólnoty i jak to robić skutecznie?
Autorki obszernego raportu Instytutu Spraw Publicznych Agnieszka Łada i Justyna Segeš–Frelak pokazują, jakie rozwiązania znajdujemy w Polsce i jak robią to Niemcy. Mamy przyjemność jako pierwsi relacjonować te ustalenia.
Niemiecki rynek kusi lekarzy
Niemiecki rynek pracy dla wykwalifikowanych wysoko migrantów – lekarzy, pielęgniarek, położnych – jest niczym odkurzacz, zasysa wszystko, co napotka na drodze. Jest otwarty i przyjazny, zwłaszcza dla pracowników z państw członkowskich Unii, wystarczy mieć dyplom lekarza (pielęgniarki, położnej), zaświadczenie o prawie wykonywania zawodu i znać niemiecki. Znajomość języka, umiejętność biegłego komunikowania się w zawodach medycznych to – bez przesady – sprawa życia i śmierci.
Swoboda przepływu pracowników w UE to naprawdę wielkie ułatwienie. Odsetek lekarzy obcokrajowców na niemieckim rynku wynosi 15,7 proc., a pielęgniarek – 14 proc. Bo tamtejsi lekarze też emigrują w poszukiwaniu lepszych warunków ekonomicznych do Szwajcarii, Francji, Norwegii, Wielkiej Brytanii. Ktoś musi ich zastąpić, niemiecki rynek pracy, od wielu lat przystań dla Polaków, zasysa również naszych lekarzy i personel medyczny. Niemcy są bogatszym krajem, oferują warunki, które kuszą. Jak ustaliły autorki raportu, polscy lekarze jako pierwszy powód emigracji wymieniają chęć rozwoju zawodowego, potrzebę dostępu do nowych metod leczenia oraz nowoczesnego sprzętu, możliwość zdobycia specjalizacji, awansu, bardzo utrudnione w Polsce. Po prostu – mają dość organizacji pracy w kraju, wiecznych braków i deficytów w polskich szpitalach.
Na drugim miejscu wymieniane są warunki materialne, lepsze płace, wyższy poziom życia, stabilizacja, bezpieczeństwo socjalne, mniejsza niż u nas biurokracja (choć niemiecka biurokracja też ma się dobrze), lepsza organizacja służby zdrowia, a wreszcie – popyt na zawody medyczne. Bo niemiecki rynek, jak większość w Unii, cierpi na wielki deficyt wykwalifikowanych pracowników medycznych. Lekarz, specjalista z niemieckim nie musi chodzić do pośredniaka, praca na niego czeka, może wybierać.
Pielęgniarki wyjeżdżają z innych powodów
Nieco inaczej argumentują swój exodus pielęgniarki i położne: dla nich decydujące są kwestie ekonomiczne, wyższe zarobki i łatwiejsze warunki pracy, co wiąże się z większą satysfakcją z jej wykonywania. Mniej są obciążone, mają czas na życie rodzinne, nie padają na twarz ze zmęczenia. Mimo że pielęgniarki w Niemczech mają znacznie mniejsze kompetencje niż w Polsce (np. nie mogą wykonywać zastrzyków dożylnych) i że Polki pracują poniżej swoich umiejętności: to nie umniejsza satysfakcji. Że póki nie złożą egzaminu ze znajomości języka (muszą go złożyć również lekarze), nie mogą wykonywać zawodu, pracują jedynie jako pomoce czy opiekunki. Ale i tak jest to praca znacznie łatwiejsza niż w kraju.
To, że w przypadku pielęgniarek i położnych decydują względy ekonomiczne, potwierdzają najświeższe dane: dzięki reformie płacowej przeprowadzonej przez rząd Platformy Obywatelskiej liczba emigrujących pielęgniarek wykazuje dziś lekką tendencję spadkową. Czy będzie ona stała?
Czy w Polsce udaje się uzupełnić braki lekarzy dzięki imigrantom z Ukrainy?
Ale liczby i tak zapierają dech: w ostatnich latach wyemigrowało 17 tys. pielęgniarek, blisko 10 tys. lekarzy i prawie tysiąc stomatologów. Nie wszyscy trafili do Niemiec, jednak polscy lekarze są u naszych zachodnich sąsiadów na piątym miejscu, za Rumunami, Grekami, Austriakami i Syryjczykami.
Jakie są rokowania? Zdecydowana większość tych, którzy wyjechali, nie zamierza powrócić, choć, jak przyznają, brakuje im polskich przyjaciół, układów towarzyskich. Mimo to zintegrowali się w Niemczech łatwo, także dzięki otwartości niemieckich kolegów. Zawsze jest coś za coś, zawsze są koszty decyzji o opuszczeniu kraju i trzeba je w tę decyzje wkalkulować. Ale bilans zysków i strat przemawia za pozostaniem w Niemczech, zwłaszcza że to po sąsiedzku, że przyjazd do Polski, w odwiedziny, nie jest żadnym problemem.
Migracja nie jest jednak ulicą jednokierunkową, mówią specjaliści. Wprawdzie kraje przyjmujące migrantów zdają się mieć problem z głowy, ale kraje wysyłające, jak Polska, muszą pomyśleć o jego rozwiązaniu, bo niedobory na rynku wysoko wykwalifikowanych pracowników – a takimi są zawody medyczne – trzeba szybko uzupełniać. I tak mamy jeden z najniższych wskaźników pracujących lekarzy, a pomysł zwracania pieniędzy za studia medyczne, jeśli się emigruje, nie odwróci trendu wyjazdowego. Czy w Polsce udaje się uzupełnić te braki dzięki imigrantom z Ukrainy?
Wprawdzie pracuje u nas już ponad milion Ukraińców, ale wysoko wykwalifikowany personel medyczny stanowi bardzo znikomy odsetek. Lekarze z Ukrainy, którzy podjęli u nas pracę, jako powód emigracji wymieniają warunki ekonomiczne, organizację pracy – korupcję i nepotyzm, jaki na Wschodzie jest trudny do zaakceptowania i wciąż niemożliwy do zwalczenia, złą kondycję ukraińskich placówek służby zdrowia, szpitali. Poza tym – złe warunki i trudności w znalezieniu pracy. Ale także wojnę na wschodzie, jaka wpływa na poczucie zagrożenia i rodzi niepewności. Do emigracji skłania bardzo często polskie pochodzenie, znajomość języka, posiadanie Karty Polaka, otwierającej większość drzwi, oraz bliskość geograficzna, a wreszcie – możliwości rozwoju i dostęp do nowych technik.
Ukraina nie jest krajem należącym do UE, jest krajem trzecim, a to sprawia, że nawet wykwalifikowany personel medyczny musi przejść trudniejszą drogę niż polscy lekarze znajdujący pracę w Niemczech. Fala migracji zawsze jest wyzwaniem dla krajów i ludzi, nie da się tego robić na żywioł, potrzebna jest polityka, skutecznie wspierająca migrantów w państwie przyjmującym, pozwalająca się zintegrować szybko i w miarę bezboleśnie. Niemcy taką politykę wypracowali, w Polsce jej brakuje, co autorki raportu ISP pokazują jasno.
Oczywiście, Ukraińcy jako obywatele kraju spoza Unii mają tych wyzwań sporo. Po pierwsze, muszą nostryfikować dyplom: w Polsce nostryfikacją zajmują się uczelnie medyczne, które ustalają różne zasady w ramach tej procedury. Efekt? Na różnych uczelniach stopień trudności jest niejednakowy. Nostryfikacja to wielki wysiłek, także finansowy. I lekarze, którzy chcieliby u nas pracować, odczuwają go przykro. „W migracji z Ukrainy do Polski największa barierę stanowi uznawania kwalifikacji. Skomplikowana procedura nostryfikacji zniechęca wiele osób do przyjazdu” – piszą autorki raportu.
Inny system kształcenia, inne kwalifikacje
Następnym progiem jest staż podyplomowy: to rok pracy bez wynagrodzenia, pochłaniający oszczędności często całej rodziny. Nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić, a raczej – niewielu na to stać. Jest wreszcie kolejne wyzwanie, z jakim trzeba się skonfrontować, egzamin z języka polskiego oraz końcowy egzamin, jaki – w języku polskim – trzeba złożyć. Nie jest łatwo, niektórzy podchodzą do niego nawet dziesięciokrotnie.
Bo poziom kształcenia na Ukrainie jest inny, często niższy, a w przypadku pielęgniarek zupełnie odstający od polskich wymagań i standardów. Lekarze z Ukrainy nie kwestionują tego, że sprawdzian wiedzy i umiejętności być powinien. Chodzi raczej o to, żeby był obiektywny. Dlatego chwalą sobie egzaminy testowe, jednakowe dla wszystkich, gdzie na ocenę nie ma wpływu choćby ich narodowość. Jak oceniają autorki raportu, Polska nie jest postrzegana jako kraj przyjazny emigrantom, również tym wykwalifikowanym wysoko. Utrudnienia w dostępie do rynku pracy działają zniechęcająco na potencjalnych pracowników.
To dlatego często pracują oni poniżej swych kwalifikacji. Często Polskę traktują jako przystanek w drodze na Zachód, gdzie polityka migracyjna jest sprecyzowana. Słowem – koszty wejścia na polski rynek pracy są zbyt wysokie dla przeciętnego Ukraińca, procedury zbyt zawiłe. „Procedura uznawania dyplomu w Polsce jest oceniana jako proces zbyt kosztowny i długotrwały, wymagający dysponowania sporymi oszczędnościami” – piszą otwarcie autorki raportu.
I dodają, że „warto rozważyć możliwość wynagradzania cudzoziemców odbywających staż podyplomowy na takich samych zasadach jakie dotyczą Polaków czy posiadaczy Karty Polaka”. Bo łatwiej mają posiadacze Karty Polaka, mogą podjąć pracę na takich zasadach jak obywatele RP (oczywiście, lekarze po nostryfikacji dyplomu i złożeniu egzaminu), staż jest płatny, otrzymanie obywatelstwa też jest formalnością. Ci, którzy Karty nie posiadają, napotykają problemy z legalizacją pobytu, mimo posiadanego prawa do pracy, mimo że właśnie wówczas powinna ich obowiązywać inna, ułatwiona ścieżka. Niestety, urzędy wojewódzkie często tego nie respektują. To wielkie utrudnienie, przyznają Ukraińcy.
Często zresztą na początku drogi nie mają pojęcia o trudnościach, jakie ich czekają. Informacja dotycząca podejmowania pracy w Polsce, w zawodach medycznych, jest uboga i niewystarczająca. Łatwo to zmienić, ale jakby nikomu na tym nie zależało.
Dlatego jesteśmy w dołku: nie ma szans, aby polski system ochrony zdrowia wessał taką liczbę lekarzy z Ukrainy, jaka pozwoliłaby załatać dramatyczne nieraz braki, powstałe po tych, którzy wyjechali do bogatszych krajów Unii. Wygląda na to, zdaniem specjalistów, że przygotowywane przez PiS zmiany w systemie ochrony zdrowia, tworzona sieć szpitali, jeszcze tę dziurę pogłębi, bo zwiększy emigrację lekarzy oraz zespołów lekarsko-pielęgniarskich. Powstanie wyrwa nie do załatania. Bo nie przyjadą do nas przecież lekarze z krajów Unii. A migracja z krajów trzecich, także z Ukrainy, jest wciąż zjawiskiem marginalnym – jak piszą autorki raportu – z powodu bardzo trudnego dostępu do rynku pracy dla tej grupy zawodowej, braku polityki w tym obszarze i relatywnie nieatrakcyjnych warunków zatrudnienia.
Nikt też nie bada ani nie prognozuje deficytów kadrowych w służbie zdrowia, nie określa zapotrzebowania na pracę personelu medycznego spoza Unii. Tymczasem w Niemczech deficyty są monitorowane, a wyniki podawane do ogólnej informacji. Zatrudnienie migrantów, zarówno z państw członkowskich, jak i spoza Unii, odbywa się w ramach powszechnych procedur. A jeśli Bruksela zniesie dla Ukraińców obowiązek wizowy, nie będziemy w stanie zatrzymać nawet tych, którzy znaleźli u nas pracę, pokonując wszystkie uciążliwe procedury.
***
Raport powstał w ramach projektu „Wykwalifikowani migranci w Polsce i Niemczech”, realizowanego we współpracy z Fundacją im. Friedricha Eberta
oraz dzięki finansowemu wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Raport będzie wkrótce dostępny na stronie Instytutu Spraw Publicznych