Jeszcze w pierwszej połowie XIX w. niemiecki poeta Heinrich Heine zapowiadał, że gdyby zaczął się koniec świata, najpewniej wiałby do Holandii, gdzie wszystko dzieje się z 50-letnim opóźnieniem. Już w XX w. sytuacja się odwróciła i to Holandia zaczęła wyznaczać polityczne trendy. Studenckie protesty 1968 r. zaczęły się tam już w 1966 r., to tam rozpoczęto eksperymenty z lewicową trzecią drogą, to stamtąd promieniuje tolerancja dla wszelkich mniejszości i to tam już dobre 15 lat temu po raz pierwszy otwarcie i bez pardonu wzięto na polityczny warsztat imigrantów.
Bycie w awangardzie zobowiązuje. Dlatego dziś to już nie tamy, kanały i sery, nawet już nie wiatraki, tulipany i łaciate krowy, ale populista stał się symbolem Holandii. W jednej z najdojrzalszych demokracji Europy sondaże poparcia dla partii politycznych lokują na szczycie lub tuż pod nim ugrupowanie Geerta Wildersa. Zdarzało się nawet, że Holendrzy deklarowali oddanie temu islamofobowi, przeciwnikowi Unii Europejskiej, blisko jednej trzeciej mandatów w 150-miejscowej izbie niższej parlamentu.
Aż jedna trzecia programu Partii Wolności Wildersa dotyczy islamu. Według tego jednostronicowego dokumentu islam nie pasuje do Europy, wystarczy przyjrzeć się każdemu państwu z muzułmańską większością. Islam nie jest religią, ale jak faszyzm i komunizm rywalizującą z Zachodem ideologią totalitarną. Koran ma więcej antysemickich fragmentów niż „Mein Kampf”. Za wypisanie się z islamu, tak jak kiedyś z komunizmu albo faszyzmu, grozi kara śmierci. Ergo, proponuje Wilders, nie powinniśmy importować do Europy wartości, które zagrażają wolności i nie są kompatybilne z naszą demokracją, należy pozamykać meczety, a Koran umieścić na indeksie.