Urszula Dąbrowska
7 marca 2017
Płynne granice nad wschodnim Bałtykiem
Przelotne granice
Odcinek polsko-litewski to jedyny fragment dawnej granicy ZSRR, który można swobodnie przekraczać, w dowolnym miejscu, o każdej porze. I to w czasach, gdy tyle państw Europy ogradza się murami.
Łotwa stawia 90 km muru na granicy z Rosją, Estonia – 108 km, Litwa – 135 km. Na koszt Unii Europejskiej. W Bolciach, na trójstyku PL-LT-RU litewski odcinek zejdzie się z płotem odgradzającym obwód kaliningradzki, wybudowanym przez Rosjan. 10 lat temu, kiedy Polska wchodziła do strefy Schengen, od tego miejsca rozpoczął się demontaż zasieków na polsko-litewskiej granicy. 21 grudnia 2007 r. prezydent RP Lech Kaczyński i prezydent Litwy Valdas Adamkus symbolicznie otworzyli szlabany w Budzisku, a w Bolciach świętowało wszystkich 12 tutejszych gospodarzy.
Łotwa stawia 90 km muru na granicy z Rosją, Estonia – 108 km, Litwa – 135 km. Na koszt Unii Europejskiej. W Bolciach, na trójstyku PL-LT-RU litewski odcinek zejdzie się z płotem odgradzającym obwód kaliningradzki, wybudowanym przez Rosjan. 10 lat temu, kiedy Polska wchodziła do strefy Schengen, od tego miejsca rozpoczął się demontaż zasieków na polsko-litewskiej granicy. 21 grudnia 2007 r. prezydent RP Lech Kaczyński i prezydent Litwy Valdas Adamkus symbolicznie otworzyli szlabany w Budzisku, a w Bolciach świętowało wszystkich 12 tutejszych gospodarzy. Była to jedna z weselszych imprez we wsi. Bolcie stały się atrakcją turystyczną. Droga do trójstyku prowadziła przez prywatne pole. Właściciel postawił przy niej drewniany kiosk i pobierał 2 zł za przejście, dopóki władze samorządowe nie zbudowały tu (na koszt Unii) wygodnej drogi. Wzniosły też obelisk informujący, że stąd rozchodzą się linie demarkacyjne Polski, Litwy i Rosji. Dzisiaj każdy turysta odwiedzający Suwalszczyznę chce stanąć na trójstyku, a najlepiej wysunąć stopę za czerwoną linię i zrobić sobie zdjęcie na Facebooka np. z podpisem: „Nielegalny pobyt w Rosji. Życie na krawędzi”. Potem może ruszyć, niezatrzymywany przez żadne kontrole, na piwo do Wisztyńca (Vištytis) po litewskiej stronie. Jarek Worobiczuk od 20 lat jeździ na wakacje do Pribałtyki. Pamięta więc przedschengeńskie kolejki na granicy i kontrole: – Beznadziejne uczucie, że mogą z tobą wszystko. Na majowy weekend 2008 r. wybraliśmy się do litewskiej Pałangi. Przed granicą odruchowo zdjąłem nogę z gazu, a potem jak na zwolnionym filmie minęliśmy pograniczników i celników. Nikt nas nie zatrzymywał. Niedowierzanie: jesteśmy wolnymi ludźmi?! Śpiewaliśmy całą drogę. Dziewczyna po litewskiej stronie Piotr Dapkiewicz, nieżyjący już regionalista z Sejn, był świadkiem, jak północno-wschodnia granica Polski to pojawiała się, to znikała. Napisał o tym esej w „Almanachu Sejneńskim”. Jako człowiek przedwojenny miał w pamięci mapę polnych drożyn, które prowadziły w latach 30. z Sejn do Łoździeji i łączyły liczne pomniejsze miejscowości. Opisał, jak po 1945 r. zaczęło się wytyczanie granicy Polski i ZSRR. W jego gospodarstwie mieszkała polska część komisji delimitacyjnej. Chłopi z okolicy przekupywali jej członków świniakiem lub gęsią, żeby granica np. nie oddzieliła chlewka od reszty zagrody. Wspinał się z chłopakami na pagórki i patrzył, jak Sowieci w pasie na kilometr od granicy palili domy, a potem stawiali sistiemu, czyli wysokie zasieki. Utworzyli też pas ziemi zaoranej i ciągle bronowanej. Od strony ZSRR granicy pilnowali Azjaci. Litwinom sowiecka władza nie ufała. Pan Piotr widział też, jak na przełomie 2007/08 r. granicę tę rozmontowywano. Zasieki przy szlakach komunikacyjnych zniknęły w ciągu miesiąca lub dwóch. Wielki dół, jaki żołnierze w latach 40. wykopali na granicznej grobli jeziora Gaładuś, miejscowi zasypali, gdy tylko stopniały śniegi. W ciągu jednego lata na powrót zostały wydeptane wszystkie ścieżki łączące miasta i wsie po obydwu stronach granicy. Dawne drogi z czasów II RP, albo jeszcze carskich, odchwaszczono, niektóre wyasfaltowano. Przeważnie lokalnymi siłami. Szczególnie przemytnikom zależało, by odtworzyć stare/nowe szlaki, zanim zorientuje się Straż Graniczna albo zostaną naniesione na mapy GPS. Piotr Malczewski, fotograf z Ruskiej Budy, brał udział w rozmontowywaniu granicy koło Wiżajn: – Drewniane słupki od sistiemy były bardzo atrakcyjne. Żywiczne, chyba z sosny z północy, potraktowane jakimś smarowidłem, które zaimpregnowało je na wsze czasy. Rolnicy brali je do grodzenia pastwisk. Szybko się też rozszedł drut miedziany w oplocie stopu ołowianego. Dobrze za to płacili na skupie. Fragment sowieckiej sistemy Litwini przenieśli jako eksponat do dawnej sowieckiej stanicy w Gailiniai, koło jeziora Gaładuś. Potocznie mówi się o niej: muzeum zasieków. Miejscowi próbowali pograniczne mienie zagospodarować. Na granicznych słupach, na których widać jeszcze narodowe flagi, montowali anteny satelitarne, kwiatki przesadzali do swoich ogródków, wykorzystali blachy i lepiej zachowane drewniane konstrukcje. Kiedy tylko granica została otwarta, każdy chciał przejść się na drugą stronę. Najbardziej starzy ludzie, którzy pamiętali, gdzie były dawniej ich pola, gdzie mieszkali kuzyni i znajomi. Widok tego wypalonego tuż po wojnie i niedostępnego przez ponad 60 lat pasa ziemi niczyjej był uderzający. – Z jednej strony obezwładniająca urodą dzicz – mówi Piotr Malczewski. – A z drugiej strony dotkliwa świadomość, że zarosła tu czyjaś ojcowizna, że śladu nie ma. Z czasem ludzie oswoili się z faktem, że granica jest otwarta. Suwalskie hipermarkety mają jedne z większych obrotów w kraju. Litwini przyjeżdżają kupować tu podstawowe produkty. Polacy dzierżawią na Litwie ziemię. Widok rolników zwożących siano z Litwy przejściem w Ogrodnikach nie należy więc do rzadkości. Maciek z Puńska ma dziewczynę po litewskiej stronie. Umawiają się na imprezy raz tu, raz tam. Tej zimy zorganizowali kulig, który zaczął się w Polsce, a skończył hucznym ogniskiem na Litwie. Daniel Bednarek, pszczelarz-artysta, który 15 lat temu zamieszkał w Krasnówce, pasieki ma wprawdzie po polskiej stronie, ale skróty do nich prowadzą przez tereny Litwy. Wraz ze znajomymi z Warszawy zorganizował survivalowy bieg terenowy po polsko-litewskiej granicy: – To świetne tereny na takie zabawy. Jest jeszcze dużo pozostałości granicznej infrastruktury: wieża obserwacyjna po stronie litewskiej, rozpadająca się kładka nad graniczną rzeką Marychą, resztki zasieków, drutów kolczastych, jakieś rowy, bagna. Nic tu się nie zakorzenia Podupadająca infrastruktura dawnych przejść granicznych przyprawia samorządowców o ból głowy. Straż Graniczna budowała w latach 90. swoje siedziby z dużym rozmachem. Niektóre służyły nie dłużej niż 10 lat. Po wejściu Polski do Schengen zostały przekazane do dyspozycji wojewodom, a potem trafiły pod zarząd powiatów. Starosta suwalski budynki po SG na największym przejściu polsko-litewskim w Budzisku, które codziennie przekracza średnio 10 tys. aut, próbuje sprzedać po raz trzeci. Zostały wystawione za 3,5 mln zł. – Kilkusetmetrowy obiekt z dużą działką, przy ruchliwej trasie, wydawałoby się atrakcyjny, ale nikt nie odpowiedział ani na pierwsze ogłoszenie, ani na drugie – starosta Szczepan Ołdakowski w styczniu zamieścił kolejne ogłoszenie o sprzedaży. Cena poszła w górę, bo udało mu się wynegocjować z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad, by nie zasłaniała wyjazdu na posesję wysokim ogrodzeniem drogi ekspresowej. – Teraz wystawiliśmy nieruchomość za 5 mln zł. Udało się sprzedać budynki usługowe po prawej stronie drogi. Jest tam zajazd, kantor, sklep. Poszły też ruchomości: duża wiata zadaszająca przejście, agregaty prądotwórcze. W strażnicy po lewej stronie przez jakiś czas część pomieszczeń wynajmowała Straż Graniczna, ale w tym roku wyprowadziła się definitywnie. Koszty utrzymania są ogromne. Były wieloletni starosta powiatu sejneńskiego Ryszard Grzybowski miał mnóstwo pomysłów na wykorzystanie infrastruktury po przejściu w Ogrodnikach. Żaden nie wypalił. Zaraz po otwarciu granicy wprowadziła się tam spółka litewska, hurtownicy. W związku z vatowskimi rozliczeniami był im potrzebny przyczółek w Polsce. Szybko się wynieśli. Przedsiębiorca z Poznania zamierzał uruchomić zakład zajmujący się ocieplaniem domków, ale się wycofał. Obiekt jest więc na sprzedaż. Za milion złotych. Kiedyś Ogrodniki zapewne wygrałyby plebiscyt turystów na najpiękniejsze przejście graniczne w kraju. Wybudowane na początku lat 90. miało szczęście do zarządcy, miłośnika nasadzeń i natury. Było całe ukwiecone, nawet nad szlabanami zwisały pachnące girlandy. Zarządca na tyłach zorganizował szklarenkę, w której hodował rośliny. – Całą duszę w to wkładał – mówi jego synowa, bo zarządca nie ma ochoty rozmawiać, tak mu żal. Nie ma śladu po jego staraniach. Pustostan. Nikt go nawet nie dewastuje. – To ziemia niczyja, nic tu się nie zakorzenia – mówi Ryszard Grzybowski. – Każdy tylko wjeżdża i pruje dalej, w głąb. Wszystkim się wydaje, że im bliżej centrum, tym Polska bardziej polska, a Litwa litewska. Pogranicze w ogniu Cisza i bezruch opuszczonych przejść są mylące. O przesmyku suwalskim mówi się w kontekście obecnej sytuacji geopolitycznej, ale jest też wąskim gardłem, którym próbują przedrzeć się na Zachód przemytnicy z całego dawnego Sojuza. Tylko tutaj polską wschodnią granicę można przekroczyć bez kontroli. Funkcjonariusze SG o 104-kilometrowym odcinku Polska–Litwa mówią: pogranicze w ogniu. Media codziennie donoszą o rekordowych tytoniowych kontrabandach, strzelaninach, transgranicznych pościgach, kradzionych autach. Najchodliwszy towar to papierosy zwane małymi koziołkami, jedyny produkt Bałtyckich Zakładów Tytoniowych z Rosji, dostępny tylko z lewego źródła. Od paczki cameli różnią się tylko obrazkiem górskiego kozła zamiast wielbłąda. Przemycano je w nawozach, tortach, pianinach, pampersach. Dochodowy, nieodmiennie, jest też przemyt ludzi. W Wiżajnach czy Puńsku nikt obcy nie pojawi się niezauważony, starsze panie kontrolują sytuację zza fira
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.