Plac jest wielki i pusty. Nad bazyliką jest skała, a na skale krzyż. Jeden z największych na świecie – 150 m wysokości. Przy wejściu do bazyliki – dwa gigantyczne anioły zagłady z mieczami. W środku jest dość ciemno, oświetlenie imituje pochodnie. Tu i ówdzie widać rozstawione wiadra, słychać odgłos spadających kropel. Na środku bazyliki, pod liczącą 5 mln elementów mozaiką na gigantycznej kopule, jest płyta nagrobna, na której ktoś złożył świeże żółto-czerwone tulipany.
Spokoju strzeże kobieta w pelerynie. Psst! – ucisza ostro turystów, którzy rozmawiają zbyt głośno. Na płycie nagrobnej napis: Francisco Franco. W takiej scenerii – dla niektórych rodem z filmu grozy, dla innych pełnej splendoru – były dyktator spoczywa już od ponad 40 lat. I być może na tym koniec. W ubiegłym tygodniu Kortezy przytłaczającą większością głosów zdecydowały o przeniesieniu szczątków dyktatora z jego mauzoleum. Od głosu wstrzymała się tylko rządząca Partia Ludowa, a jej prawicowy premier Mariano Rajoy zapowiedział, że „na razie nie wypełnił uchwały”. Ale opozycja twierdzi, że to dopiero początek rozliczania dyktatury.
Msza za Franco
Rok po zakończeniu wojny domowej w Hiszpanii Franco postanowił: zbudujemy wielki pomnik na cześć Świętej Krucjaty. Krucjata – tak nazywał wojnę domową, takim określeniem posługiwali się też katoliccy biskupi.
Zadanie było nieliche, bo Franco wymyślił sobie kaplicę i grobowiec wykute w litej skale, w malowniczym paśmie górskim Sierra de Guadarama, niedaleko słynnego królewskiego pałacu Eskurial. Osobiście nadzorował budowę, podobno sam wybrał też drzewo jałowca, z którego jest krzyż. Budowa – planowana na rok – trwała aż 19 lat.