Policjanci w kosowskich mundurach piją kawę w knajpce przy głównej ulicy serbskiej części Kosowskiej Mitrowicy. To stosunkowo nowy widok. Po pierwsze, dawniej policjant w takim mundurze przekraczał Ibar z duszą na ramieniu, bojąc się, że go do niego wrzucą. A już na pewno nie byłby to Serb, boby go z tej rzeki mogli wyciągnąć tylko po to, by wrzucić jeszcze raz – za zdradę. Tymczasem policjanci rozmawiają swobodnie po serbsku z innymi Serbami i nikt im słowa nie mówi. – Mają naszywkę „Kosowo” na rękawie – macha ręką pan Dragan spotkany w knajpie – ale to nasi. Czasy się zmieniają, żyć trzeba.
Po drugie, ta główna ulica jest remontowana. Już tu nie jest jak jeszcze niedawno, gdy północne Kosowo wyglądało jak stopklatka końca lat 80. – szare, betonowe i bez życia. Bałkany tu teraz pełną gębą: wszędzie w centrum knajpy, ruch, sklepy.
Przez most na albańską stronę przejechać się jednak nadal nie da. Trzeba naokoło. Ale przejść można. Mur, który jeszcze niedawno Serbowie wznieśli, by odgrodzić się od Albańczyków, rozebrano.
Po albańskiej stronie życie kipiało już wtedy, gdy u Serbów panowała stagnacja i poczucie totalnej klęski. W budowlanym chaosie i tysiącach biznesików na każdym rogu widać coś z klimatu Bliskiego Wschodu połączonego ze Śródziemnomorzem. I młodych ludzi na ulicy wiele więcej niż po serbskiej stronie.
– Tak – mówi albański policjant kręcący się po moście nad Ibarem. – Teraz już u nas Serbowie też służą. Czasem chodzimy na wspólne patrole. I w końcu im mogę wygarnąć, co ich rodacy z nami robili w czasie wojny o Kosowo. – A oni – pytam – co odpowiadają?