Przynajmniej do pomarańczowej rewolucji 2004 r. wśród ukraińskich polityków dominowało przeświadczenie, że nie warto rozpoczynać wojen językowych na Ukrainie. Co prawda uznawano ukraiński za długofalowy fundament suwerenności, ale koszty społeczne i geopolityczne administracyjnej ukrainizacji wydawały się zbyt wysokie. Po Krymie i Doniecku koszty nie grają już takiej roli.
W ostatnich dwóch latach ukraińska Rada Najwyższa przygotowała już cztery ustawy językowe, które wzmacniają ukraiński kosztem rosyjskiego. Ma działać m.in. specjalny urząd kontrolujący ich wykonywanie w instytucjach państwowych czy na uczelniach. Epoka, gdy Ukrainiec słyszał w urzędzie odpowiedź po rosyjsku z komentarzem, że „przecież wszyscy rozumieją”, ma odejść w niepamięć.
Jedna ze wspomnianych ustaw gwarantuje mniejszościom ich język m.in. w kulcie religijnym, zapewnia możliwość zapisu nazwisk w języku mniejszości, inaczej niż analogiczne ustawodawstwo na Litwie. Problem w tym, że wedle wstępnych analiz w niektórych dziedzinach nowe prawo może uderzyć rykoszetem w mniejszości takie jak polska, przykładowo Polskie Radio Lwów może mieć kłopot z wypełnieniem odpowiednich kryteriów.
1.
Ostatnie tygodnie, za sprawą takich zwolenników ukrainizacji jak Mykoła Kniażycki, szef parlamentarnej komisji kultury, przyniosły przyspieszenie. Obowiązuje już reguła znana m.in. z Francji, według której przynajmniej 25 proc. muzyki puszczanej w mediach musi być po ukraińsku. Jej przyjęcie wywołało zresztą kpiny, że to prawo dedykowane popularnej ukraińskiej grupie Ocean Elzy, która jako jedyna – wedle żartujących – ma wystarczającą liczbę ukraińskich piosenek, aby wypełnić wymagane kwoty.