„Absolutnie dzikie okoliczności”. Rosyjska tłumaczka opowiada, jak wyglądała identyfikacja ofiar katastrofy smoleńskiej
Tłumaczka Polina Justowa-Kozerenko pracowała przy identyfikacji zwłok po katastrofie smoleńskiej. Publikujemy jej relację dzięki uprzejmości Radia Swoboda.
Jelena Fanajłowa: – Była pani w Smoleńsku podczas wysyłania ciał prezydenta Kaczyńskiego i jego żony Marii do Polski 11 kwietnia. Czy może pani o tym opowiedzieć?
Polina Justowa-Kozerenko: – Procedura oficjalnego przekazania prezydenckiej pary odbyła się na wojskowym lotnisku w obecności prasy, w obecności pracowników ambasady, w ceremonii nie mogli uczestniczyć przypadkowi ludzie. Wszystko było ściśle rozpisane w czasie. Z Polski przyleciały specjalne natowskie samoloty, by zabrać ciała prezydenckiej pary. Był tam Władimir Putin. Kto był jeszcze z oficjalnych osób, już nie pamiętam. Oficjalnie wszystko na wysokim poziomie, z udziałem polskich żołnierzy w pełnym umundurowaniu, z oficjalnymi przemówieniami, delegacjami. Wszystko było na wysokim poziomie.
Ciała prezydenta i jego żony były w trumnach?
Tak. Nawet ich nie widziałam, dlatego, że stałam daleko. Prasa i współpracownicy, którzy nie byli członkami oficjalnej delegacji, nie byli politykami, stali za ogrodzeniem. Bliżej nie mogliśmy podejść, na tyle blisko, by zobaczyć kolor trumien. Parę prezydencką zidentyfikowano jeszcze w dzień tragedii, wieczorem albo w sobotę w nocy, w niedzielę została przekazana do Polski, a wszystkie pozostałe ciała przewieziono do Moskwy do kostnicy i ich identyfikacja przez rodziny już dokonywała się tam. Rodziny przylatywały niewielkimi partiami na lotnisko Domodiedowo, przyjmował ich specjalny zespół złożony ze współpracowników ambasady, lekarzy i psychologów, którzy towarzyszyli im podczas całego pobytu.