Słońce oślepia. Wiatr wybija tumany piasku nad piaszczystą równiną gdzieniegdzie pokrytą spaloną trawą. Jezioro w tym miejscu zdaje się być fatamorganą. Dorothea Miottke mruży oczy. – Nasz dom musiał być gdzieś tam – pokazuje, ale zaraz cofa rękę. – Nie, chyba bardziej na środku. Tafla wody jest gładka jak lustro, trudno się zorientować. – A tam był nasz kościół…, chyba – pokazuje na brzeg.
Jezioro Großräschen ładnie wygląda w symulacjach. Niebieska, połyskująca tafla, turyści na leżakach, przy pomoście żaglówki, stoliki kawiarniane pod parasolami na tarasie. To przyszłość. Na razie są tylko stoliki z widokiem na monstrualną kałużę, która ma się stać błękitnym jeziorem. Punkt widokowy dla turystów, którzy chcą się posilić i wysilić wyobraźnię. Nikt się nie kąpie, bo woda jest zbyt kwaśna – na skutek zawartości minerałów siarczkowych w skałach odsłoniętych podczas wydobycia węgla. Pomost, zamiast nad lustrem wody, sterczy ponad porośniętą przyżółconą trawą piaszczystą równiną.
Po Bückgen, łużyckiej Bukówce, nie pozostał ślad. Ani po kościele, w którym Dorothea śpiewała i brała ślub, ani po jej domu, ani po szkole, w której uczyła się, ani po gospodzie, która działała do ostatniej chwili, kiedy już Bückgen (a właściwe Großräschen Süd, jak przemianowano osadę po włączeniu do pobliskiego Großräschen), było opuszczone i rozebrane. Miasteczko musiało ustąpić. Nie, nie wodzie. Śmierć Bückgen przyszła z węglem.
Diabeł schował węgiel
Bóg stworzył Łużyce, a diabeł schował pod ziemią węgiel, mówi lokalne przysłowie. Błogosławieństwo dla regionu, ale i przekleństwo. W tym wschodnioniemieckim zakątku, obejmującym część Brandenburgii i Saksonii, znajdują się jedne z największych złóż tego surowca w Europie.