Nazwisko ministra kojarzy się za granicą ze starą francuską komedią „Wakacje pana Hulot”; każdy nieporadny ruch bohatera safanduły wywołuje katastrofę. Nagradzany reżyser Jacques Tati sportretował podobno dziadka dzisiejszego ministra. Wnuk jednak ma diametralnie inny charakter, ma w genach żądzę przygód, ojciec był poszukiwaczem złota w Wenezueli, o pierwszej żonie – Isabelle Patissier – dziś można zobaczyć w internecie zdumiewające filmy; wspinała się na skały nad przepaściami, bez żadnych lin, jakby szydząc z praw ciążenia. Mówiono o niej „kobieta-pająk”, była dwukrotną mistrzynią świata we wspinaczkach skalnych.
Z aparatem przez świat
Nicolas wcześnie stracił ojca, potem rodzony brat popełnił samobójstwo; może dlatego zaczął pracować zaraz po ukończeniu paryskiego liceum. Był fotografem, kelnerem, instruktorem żaglodeski. Robił dobre zdjęcia – w 18. roku życia zdobył pracę we francuskiej agencji fotograficznej Sipa i zaczął przemierzać świat jako reporter – od wielkiego trzęsienia ziemi w Gwatemali po wojnę w Rodezji w latach 70. Hulot przyjaźnił się z największym chyba współczesnym żeglarzem francuskim Erikiem Tabarly, tym, który wygrał oceaniczne regaty samotnych żeglarzy przez Atlantyk w 1964 r.; napisał nawet o nim pierwszą swą książkę. Potem w rozgłośni France-Inter wypracował swój styl – wielkiej przygody i dla radia wykorzystał swoją specjalność – osobisty udział w rozmaitych wyczynach. Czegóż tam nie było! Drugie miejsce w głośnym rajdzie Paryż–Dakar (w kategorii samochodów ciężarowych), spływ afrykańską rzeką Zambezi na wiosłach, potem kajakiem po oceanie. Do dziś pamięta się jego największy wyczyn – po dwu latach przygotowań lądowanie miniawionetką na biegunie północnym w 1987 r.