Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Bramy dżihadu

Ceuta i Melilla: enklawy radykalizmu

Afrykańczyk próbujący sforsować ogrodzenie między Marokiem a należącą do Hiszpanii Melillą. Afrykańczyk próbujący sforsować ogrodzenie między Marokiem a należącą do Hiszpanii Melillą. Jesus Blasco de Avellaneda/Reuters / Forum
Maleńkie Ceuta i Melilla, kawałki Europy w Afryce, skąd pochodzi jeden z zamachowców z Katalonii i wielu islamskich radykałów, mają nieproporcjonalnie wiele problemów. Mogłyby stać się laboratorium dla całej Europy, ale wiele musiałoby się tu zmienić.
Polityka

Rzeczywistość Granicy Południe, jak nazywają swoje afrykańskie miasta Hiszpanie, jest wyjątkowo skomplikowana. – Miękkie podbrzusze Hiszpanii – mówił mi przed rokiem o swoim mieście młody melillijski dziennikarz Jesús Blasco de Avellaneda. – Ceuta i Melilla to jedyne miejsca na ziemi, gdzie terytorium Unii Europejskiej styka się bezpośrednio z Afryką. W naszym 80-tysięcznym mieście mamy wszystkie globalne problemy: przemyt narkotyków i ludzi, niekontrolowany napływ imigrantów i dżihadyzm.

Ceuta i Melilla są współdzielone przez etnicznych Hiszpanów i Hispanoberberów, czyli potomków ludzi, którzy żyli tu jeszcze przed hiszpańskim podbojem pod koniec średniowiecza. W obu miastach, do których pretensje zgłasza Maroko, intensywność łączy się z nieco senną atmosferą hiszpańskiej prowincji. Choć dzieli je od siebie jakieś 400 km, niejedno mają też ze sobą wspólnego. Na przykład jedne z najwyższych w całej Unii wskaźniki bezrobocia, wśród młodzieży – sięgające 69 proc. w Melilli i 63 proc. w Ceucie. Największe w całej Hiszpanii rozwarstwienie społeczne i majątkowe, gdzie na jednym biegunie są hiszpańscy urzędnicy państwowi i wojskowi, a na drugim – niepiśmienni Hispanoberberowie, wśród których wskaźnik analfabetyzmu sięga 20 proc.

Wspólna w hiszpańskich enklawach jest też granica z Marokiem: pełna przemocy, z 6-metrową siatką zwieńczoną drutem żyletkowym. Przekraczają ją codziennie setki „kobiet-mulic” – wynajmowanych przez hiszpańskie firmy marokańskich tragarek, które, dźwigając na własnych plecach kilogramy towarów, pozwalają biznesom uniknąć opłat celnych. W obu miastach mieszka też około 700 dzieci i nastolatków, które dotarły tam na własną rękę z Maroka i próbują wszelkich sposobów, żeby dostać się do Europy.

Polityka 35.2017 (3125) z dnia 29.08.2017; Świat; s. 45
Oryginalny tytuł tekstu: "Bramy dżihadu"
Reklama