Tragedia Portoryko, wyspy na Morzu Karaibskim będącej „państwem stowarzyszonym” z USA, wydaje się nie mieć końca. Trwająca od ponad 10 lat recesja najpierw wpędziła ją w dług 74 mld dolarów i w maju zmusiła do ogłoszenia bankructwa, a teraz seria trzech potężnych huraganów spowodowała katastrofalne zniszczenia.
Ostatni z huraganów, Maria, pozbawił całe Portoryko energii elektrycznej i totalnie wyłączył sieć telefonii komórkowej. Na 60 procentach terytorium wyspy nie ma wody pitnej. Mieszkańcy nie mogą robić zakupów na karty kredytowe, gdyż w sklepach nie działają komputery, ale gotówki też nie sposób zdobyć, bo wysiadły bankomaty. Przed stacjami benzynowymi czekają kilometrowe kolejki, a półki sklepowe są puste jak w Wenezueli. Elektryczności ma nie być przez kilka miesięcy. Jedna trzecia trzyipółmilionowej ludności planuje emigrację do USA.
Trump oskarżył władze Portoryko o „marne przywództwo”
Jak zwykle przy okazji naturalnych kataklizmów na peryferiach USA rozgoryczone ofiary mają pretensje do władz w Waszyngtonie o niedostateczną pomoc. W sprawę miesza się polityka. Demokratyczna burmistrz San Juan, pani Carmen Cruz, zarzuciła administracji Donalda Trumpa obojętność na grożące wyspie – jak się wyraziła – „ludobójstwo”. Prezydent, swoim zwyczajem, odciął się w ostrych słowach, oskarżając ją o „marne przywództwo” i odrzucając medialną krytykę jego służb antykryzysowych jako politycznie motywowane fake news. Jak zwykle swoimi tweetami tylko sobie zaszkodził, bo pojawiły się komentarze, że bezduszność go zgubi i Maria okaże się „Katriną Trumpa”.
Huragan Katrina w 2005 r. obnażył nieudolność ekipy ówczesnego prezydenta George′a W. Busha i pogrzebał szanse w wyborach kolejnego republikanina.