Bank żywności na obrzeżach Toronto przypomina wielką blaszaną halę fabryczną. Pod drzwiami starsza kobieta kopie i popycha dorosłego mężczyznę. On stoi bez ruchu z opuszczoną głową. To jej syn. Spóźnili się po paczkę i teraz nie wiadomo, co będą dziś jedli.
Co czwarty bank żywności w Kanadzie zamyka się przed czasem, gdyż przekracza limit jedzenia do rozdania w danym dniu. Największa organizacja zajmująca się dystrybucją darmowej żywności, Daily Bread (Chleb Powszedni), opublikowała pod koniec września kolejny gorzki raport o głodzie w Kanadzie. W kraju o populacji zbliżonej do Polski po paczki żywnościowe ustawia się prawie milion osób. Banki żywności alarmują, że teraz jest jeszcze gorzej niż po 2008 r., w czasach światowego kryzysu gospodarczego. Dziś kolejka głodnych jest dłuższa o jedną czwartą. Choć wskaźniki gospodarcze pokazują, że Kanada rozwija się i bogaci w imponującym tempie, to równocześnie przybywa głodnych.
– Ludziom się wydaje, że głód to niedobór jedzenia. Tymczasem w Kanadzie żywności mamy w bród, tylko nie mamy na nią pieniędzy. Półki w sklepach uginają się, ale po opłaceniu czynszu w portfelu nie zostaje ci prawie nic – tłumaczy Gail Nyberg, wieloletnia szefowa Daily Bread. Obliczyła, że po zapłaceniu rachunków statystyczny klient banku żywności ma do wydania dziennie ok. 7 dol. kanadyjskich. To akurat tyle, by kupić dwa bilety na tramwaj albo półtora chleba.
Stereotypowe myślenie podpowie, że na jedzenie nie mają osoby w kryzysie bezdomności, zmagający się z uzależnieniami, w strukturalnym bezrobociu. Ale to tylko część kanadyjskiej mozaiki. – Coraz częściej przychodzą też ci ładnie ubrani, posiadacze dobrych aut, które nadal spłacają – mówi Richard Matern, analityk z Daily Bread.