Heidi Benneckenstein ma 24 lata, mieszka z mężem i synkiem w Monachium. Przez 18 lat była nałogową nazistką. Zwykle do skrajnych ugrupowań trafiają nastolatki – w geście buntu lub odrzucenia. Ona miała trzy lata, gdy ojciec zabrał ją na rodzinny obóz jednej z nacjonalistycznych organizacji, a osiem, gdy na Mazurach darli na kawałki i uroczyście palili skradziony polskim harcerzom proporzec. Nie lubi tych wspomnień: ponure, złe twarze, mundury, pochodnie, swastyki, hitlerowskie pozdrowienie i ona, drobna dziewczynka.
Dziś jest w Niemczech kimś w rodzaju celebrytki. „Byłam nazistką, niewinnie winną, wrodzoną, wciśniętą i przygniecioną w prawicowym kącie, ale jednak nazistką”, wyznaje w głośnej obecnie książce „Niemiecka dziewczyna. Moje życie w neonazistowskiej rodzinie”. Nie jest sama. Podobnych wspomnień o nawróceniu pojawiło się za naszą zachodnią granicą już wiele. Powtarza się schemat: zaczyna się od zwątpienia i szukania pomocy; w wielu przypadkach pomaga rodzina, ale coraz częściej takich ludzi wychwytują organizacje pozarządowe i instytucje wspierane przez państwo niemieckie, które potem starają się z tych wyleczonych uczynić przykład dla kolejnych wątpiących.
Krew i ziemia
Heidi urodziła się w 1992 r. w podmonachijskiej wsi. Ojciec komenderował rodziną jak wojskowym oddziałem. Cieszył się, gdy jego druga córka postanowiła traktować małą Heidi jak trędowatą, gdy ta zaprzyjaźniła się z Filipinką. Gdy miała z klasą zwiedzać Dachau, ojciec podpuszczał ją, by stawiała niewygodne pytania i nie wierzyła w to, co będzie mówić nauczycielka. Dla niego Holocaust był kłamstwem.
Na obozach wychowywano ich na żołnierzy. Karmiono ideologią „krwi i ziemi”, poezją nazistowską, rasizmem i nienawiścią do Żydów, Polaków i czarnuchów.