Mamy konflikt graniczny w Unii: dotyczy Zatoki Pirańskiej, której trzy czwarte wód Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze przyznał Słowenii, wytyczając jednocześnie korytarz dający jej dostęp do wód międzynarodowych. Chorwacja – która także rości prawa do Zatoki od 1991 r., kiedy to oba państwa wyłoniły się z rozpadającej się Jugosławii – nie uznała tego werdyktu. Wydany pół roku temu, właśnie nabrał mocy prawnej; Chorwacja kontestuje to rozstrzygnięcie, powołując się na przeciek z 2015 r., że słoweński członek trybunału otrzymywał ze swego kraju poufne informacje. Trybunał przyznał wówczas, że naruszone zostały procedury, ale nie w stopniu istotnie wpływającym na werdykt, a słoweński sędzia został wyłączony z pięcioosobowego składu. Wygląda więc na to, że Chorwacja szukała pretekstu, aby zamrozić niekorzystne dla siebie rozstrzygnięcie (sama ma 1,8 tys. km linii brzegowej, a Słowenia raptem 46). Teraz wzywa Słoweńców do nowych rozmów, ale ci dowodzą, że już nie ma o czym.
Sprawa ma wymiar unijny – i spadła na barki znanego skądinąd Fransa Timmermansa. Właśnie z powodu sporu o zatokę Słowenia długo wetowała wejście Chorwacji do Unii, a oddanie decyzji w ręce Trybunału wpisano do chorwackiej umowy akcesyjnej. Teraz Słoweńcy grożą sąsiadom, że nie dopuszczą ich do Schengen, do euro ani do OECD. W sprawę zaangażowane są dwa postjugosłowiańskie nacjonalizmy, więc do łatwych nie należy.