Apel stu francuskich kobiet otwiera kolejny akt sporu o przemoc seksualną.
Afera Harveya Weinsteina i cały ruch przeciw przemocy seksualnej (#MeToo) wybuchł teraz we Francji nową awanturą. Ponad sto kobiet podpisało tu apel odrzucający amerykański purytanizm. Owszem, gwałt jest oczywiście przestępstwem, ale przecież podrywanie, nawet niezręczne, występkiem nie jest, a galanteria wobec kobiet nie musi stanowić maczystowskiej agresji. Apel może przemknąłby bez echa, gdyby nie fakt, że podpisała go ikona Francji, aktorka Catherine Deneuve. I choć nie była ani inicjatorką, ani autorką tekstu, dziennik „Le Monde” zamieścił go na jedynce, co nadało mu światowy rozgłos.
Ochrona kobiet nie powinna zamykać ich w roli wiecznej ofiary, a feminizm nie może oznaczać nienawiści do mężczyzn i seksualności w ogóle – ostrzegają autorki apelu. Stają one także w obronie wolności artystycznej i wskazują, że gorączka wywołana francuskim odpowiednikiem #MeToo – #balancetonporc, czyli wywal albo zadenuncjuj swoją świnię, służy wrogom wolności seksualnej, ekstremistom religijnym i samozwańczym cenzorom. Przejawem tego miały być m.in. postulaty odwołania przeglądu filmów Romana Polańskiego ze względu na zarzucane mu w przeszłości czyny.
Apel jednak spotkał się z oburzeniem. Część publicystów twierdzi, że autorki korzystają ze swej uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie, bo na pewno nic im nie grozi, zamiast stanąć w obronie zwykłych kobiet padających ofiarami przemocy. Zwrócono też uwagę, że apel podpisała szefowa jednego ze związków pracodawców. Kilka lat temu było głośno o jej mizoginicznych komentarzach pod adresem pokojówki Nafissatou Diallo, ofiary Dominique’a Straussa-Khana w Nowym Jorku. Abstrakcyjna obrona swobody seksualnej lekceważy te kobiety, które nie mają odpowiedniej pozycji ani możliwości, by oprzeć się molestowaniu seksualnemu.