Prezydent Zuma zrezygnował z walki o władzę, nową nadzieją RPA został założyciel związków zawodowych górników i multimilioner Ramaphosa.
W 1994 r. miał być zastępcą i następcą prezydenta Nelsona Mandeli: Cyril Ramaphosa, założyciel związków zawodowych górników, organizator największego strajku w kopalniach w dziejach RPA. Ale partyjna starszyzna uznała, że jest za młody, jeszcze ma czas, i wolała Thabo Mbekiego. Zgorzkniały Ramaphosa uciekł z polityki do biznesu, gdzie właśnie otwierały się możliwości dla takich jak on. Zrobił błyskotliwą karierę, miał udziały we wszystkim: od telefonii komórkowej, poprzez media, po lokalną sieć McDonalds. Miłośnik win, kolekcjoner szybkich samochodów, hodowca wyszukanych ras bydła, z majątkiem blisko pół miliarda dolarów.
Ale nie wytrzymał i wrócił do polityki, która od czasów Mandeli staczała się po równi pochyłej, jako zastępca – i spodziewany następca – prezydenta Jacoba Zumy. Zuma szykował jednak na to stanowisko swoją byłą żonę (myśląc o własnych gwarancjach bezpieczeństwa). W grudniu ub.r. obydwoje starli się w wyborach na szefa rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego, gdzie niewielką większością wygrał Ramaphosa. I wypowiedział wojnę Zumie, nie czekając do przyszłorocznych wyborów.
Na Zumie ciążą obecnie 783 zarzuty prokuratorskie, z różnych lat i sytuacji. Cieszy się jak najgorszą reputacją: bezrobocie sięga 40 proc., rekordowa jest frustracja społeczna i poczucie straconej szansy. AKN ma już zresztą z kim przegrać: opozycyjny Sojusz Demokratyczny rządzi z powodzeniem w trzech wielkich miastach i chce sięgnąć po więcej. Ale 75-letni Zuma, dumny poligamista, miał niebywały instynkt przetrwania, kłopoty go mobilizowały. Przeżył siedem głosowań w sprawie swego odwołania i nieodmiennie głosił, że lud go kocha, a reszta to spisek imperialistów.