Bohaterką ostatnich dni jest w Niemczech Andrea Nahles. To m.in. dzięki niej udało się podpisać umowę koalicyjną między CDU/CSU i SPD. To ją też Martin Schulz namaścił na swoją następczynię na czele SPD, kiedy sam oświadczył, że odchodzi. I to ona teraz – choć wielu polityków widzi w niej ostatnią szansę dla zniżkującej w sondażach partii – będzie musiała przekonać do siebie partyjne doły.
47-letnia Nahles jest self-made women. Urodziła się w niewielkim Mendig, w Nadrenii-Palatynacie, w bardzo katolickiej rodzinie. Dziś mieszka w niedalekim Weiler, i nadal jest praktykującą katoliczką. Już w gimnazjum powtarzała, że zostanie gospodynią domową albo kanclerzem. Do SPD dołączyła jako 18-latka, zakładając niedaleko rodzinnego miasta lokalne stowarzyszenie partyjne. Studiowała literaturę niemiecką, filozofię i nauki polityczne w Bonn. Była szefową młodzieżówki SPD („Jusos”), najpierw w Nadrenii-Palatynacie, a potem na poziomie całego kraju. Na koncie ma też stanowisko sekretarza generalnego SPD i szefowanie jej frakcji parlamentarnej, a od 2013 r. tekę ministra pracy w trzecim rządzie Angeli Merkel, gdzie udało jej się wywalczyć jeden z największych sukcesów politycznych socjaldemokratów, czyli 8,5 euro za godzinę jako minimalną pensję.
Tupeciara. Bezczelna i trochę nieprzewidywalna (jak wtedy, gdy w ramach krytyki rządu zaśpiewała w Bundestagu piosenkę Pippi Langstrumpf o tym, że kanclerz Merkel wzorem Pippi próbuje uczynić sobie świat takim, jaki jej się podoba), ale też niezwykle pracowita i pełna pasji. Ma wyraźne poglądy i – jak napisał ostatnio „Der Spiegel” – „serce po lewej stronie”.
Prasa niemiecka rozpisuje się też o podobieństwie Andrei Nahles do Angeli Merkel i o tym, że obie panie w swej karierze politycznej pokonały wielu mężczyzn.