Wzrost cen papieru toaletowego wywołał na Tajwanie walkę o ten strategiczny towar.
Na bogatym Tajwanie, jak nie tak dawno w zubożałej Wenezueli, zabrakło papieru toaletowego. Wystarczyło, że sieci handlowe ogłosiły rychłą podwyżkę cen, by klienci ruszyli ogołacać półki i wyrywać sobie towar z rąk. Na Tajwanie ten strategiczny produkt częściej niż nawinięty na rolkach dostarcza się składany w paczkach, panikę wywołał wzrost ceny z 200 do 260 dol. tajwańskich, czyli do równowartości ok. 30 zł za standardowe 12 paczek. Kilkudniowy kryzys jest o tyle dziwny, że wystąpił w miejscu tak zasobnym, że w powszechnym użyciu są deski sedesowe, które m.in. ogrzewają siedzenie delikwenta, myją, suszą, a w bardziej zaawansowanych modelach przy okazji puszczają muzykę i pomagają zmierzyć ciśnienie krwi czy poziom cukru.
Braki w zaopatrzeniu zmusiły rząd do działania. Uspokajał, że drastycznych podwyżek nie będzie przynajmniej do połowy marca, póki obowiązują oferty z gazetek wydrukowanych przez sklepy. Obiecał sprawdzić, czy nie doszło do zmowy cenowej. Ogłosił też, że to może być efekt globalizacji. Rośnie bowiem cena surowca do produkcji papieru, do czego przyczyniły się pożary lasów w Kanadzie, zmniejszona produkcja w Brazylii i ograniczenia nakładane na branżę celulozową w Chinach, walczących z zanieczyszczeniem środowiska.
Tajwan jest czuły na wahania na rynkach, bo zależy od importu, i jednocześnie tylko 5 proc. papieru toaletowego powstaje tam z makulatury (np. w Unii Europejskiej dwie trzecie), choć może się to pod wpływem ostatnich perturbacji poprawić. Z kolei nerwowa reakcja klientów ma wynikać ze zwyczaju chomikowania najbardziej przydatnych rzeczy na wypadek regularnych trzęsień ziemi i tajfunów oraz obawy przed narastającą inflacją, która nie jest równoważona podwyżkami płac.