Fakt, Indie stworzyły największy na świecie biometryczny system identyfikacji ludności. W ciągu 8 lat prac 1,2 mld obywateli otrzymało swój indywidualny 12-cyfrowy numer, każdego sfotografowano, pobrano odciski palców i zeskanowano tęczówki. Tak, przy francuskim wsparciu, powstał system Aadhaar, otwierający każdemu drogę do 84 rozmaitych bram, takich jak pomoc społeczna, usługi telefoniczne czy bankowe.
W połowie lutego premier Narendra Modi odtrąbił wielki sukces i ogłosił, że rozmaite uszczelnienia systemu pozwoliły już państwu zaoszczędzić 7 mld dol. Ale media zaczęły przynosić coraz więcej opowieści o ludziach, którzy znikli z systemu. I opisywać drastyczne przypadki, ze śmiercią głodową włącznie. Na przykład podczas ujednolicania Aadhaar i dawnej bazy osób korzystających z opieki społecznej, kiedy nie zgadzała się np. pisownia nazwiska, system kasował człowieka. W konsekwencji w samym centralnym stanie Delhi 250 tys. gospodarstw domowych zostało pozbawionych wsparcia, a 2254 punkty dystrybucji żywności musiały przejść na stary ręczny system. W dodatku nowy wymaga sprawnego internetu – oraz tego, żeby akurat nie było przerw w dostawie prądu. Przy gigantycznej skali przedsięwzięcia, kłopoty na starcie nie powinny zaskakiwać, ale ciężko to wytłumaczyć ludziom, którzy są, ale w komputerze ich nie ma.