Udawany parlament podczas jedynej sesji w tym roku zmienił konstytucję. Delegaci wrzucali łososiowe kartki do czerwonych urn. Jeden z nich oddał nieważny głos. Dwóch było przeciw. Trzech się wstrzymało. 2959 opowiedziało się za zniesieniem limitu kadencji dla przewodniczącego państwa. Efekt: towarzysz Xi Jinping będzie rządził tak długo, jak zechce.
Zaskoczyła szybkość. Poprzednie nowelizacje konstytucji zajęły znacznie więcej czasu. Zmianę przygotowywano od jesieni. W ramach konsultacji zebrano 2,6 tys. ankiet, z różnych szczebli, także z innych chińskich partii, uznających przewodnictwo komunistów, tworzących z nimi front jedności i pełniących rolę pluralistycznych dekoracji. Wszyscy przepytani, a jakże, dostrzegli potrzebę zmian.
Nowe rozwiązanie zarekomendował komitet centralny partii komunistycznej. Debaty więc nie było. Jeśli nie liczyć narzekań pojedynczych inteligentów, nie doszło też do żadnych publicznych wystąpień, przy czym Chińczycy prywatnie kwękają, że nie na to umawiali się z partią. Kontrakt, w zamian za dobrobyt i bezpieczeństwo, obiecywał im jakiś, choćby iluzoryczny, wpływ na partię, możliwość ograniczonego sprzeciwu. Ale sam wynik głosowania, owe 2959:2, nakreślił pole przyszłej krytyki posunięć przywódcy.
Nasuwają się porównania do Władimira Putina, ale w odróżnieniu od niego 64-letni Xi nie przychodzi jednak z dołów społecznych, lecz z elitarnej rewolucyjnej rodziny, jego ojciec był wicepremierem. Choć Xi też ma swoje traumy. Dla Putina ta największa to rozpad ZSRR, dla Xi – rewolucja kulturalna, zesłanie na wieś, mieszkanie w jaskini i ciężka praca na roli. Putina przyniósł w teczce Borys Jelcyn, Xi został starannie wyselekcjonowany spośród młodych liderów partyjnych. Putin nie próbuje sadzić się na intelektualistę, Xi uchodzi za oczytanego.