W chwili zamykania tego numeru POLITYKI nie było jeszcze wiadomo, jakie efekty przyniosą protesty. I czy ich przywódca Nikol Paszynian – dziennikarz, dysydent, były więzień polityczny – zostanie premierem. Bo jeśli nie, to parlament zostanie rozwiązany i Ormian będą czekać nowe wybory. Pierwsza próba Paszyniana, głosowanie 1 maja, zakończyła się fiaskiem z powodu sprzeciwu rządzącej Republikańskiej Partii Armenii (RPA).
Przed Paszynianem otwarte są wciąż wszystkie drogi. Może zmieść obecną władzę na drodze protestów. Może – wcześniej czy później – zostać premierem. Może też trafić do więzienia, odejść w zapomnienie albo nawet zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach, co w Armenii nie byłoby wcale takie zaskakujące.
Jeśli dotychczas rządząca partia ustąpi i pozwoli Paszynianowi zostać premierem, sama stanie się opozycją kontrolującą większość miejsc w parlamencie, co nie będzie zbyt zdrowym rozwiązaniem. Jeśli zaś RPA pójdzie w zaparte, jej sprzeciw wobec Paszyniana doprowadzi do rozwiązania parlamentu i dalszych, być może już krwawych, protestów.
Przyczyną masowych demonstracji, które w kwietniu pozbawiły władzy premiera Serża Sarkisjana, było zwykłe kłamstwo. Sarkisjan przez ostatnie 10 lat był prezydentem (jego wybór okupiony był 10 zabitymi w powyborczych protestach) i nie mógł starać się o kolejną kadencję. Ale mógł zmienić ustrój tak, by realna władza przeszła z rąk prezydenta w ręce premiera i tym premierem zostać. Tak postąpił, choć wiele razy zapewniał, że tego nie uczyni. Była to polityczna operacja à la Putin-Miedwiediew mająca zapewnić ciągłość władzy Sarkisjana.
Ormianie chcą zmian
Oszukani Ormianie wyszli na ulice, a demonstracjami pokierował Nikol Paszynian. Władza nie zdecydowała się (jak do tej pory) na użycie siły, również dlatego, że część przedstawicieli resortów siłowych było temu przeciwnych.