Putin jest rozkojarzony, a w przestrzeni poradzieckiej pojawia się próżnia, sprzyjająca wznawianiu przewlekłych konfliktów.
Okoliczności zdają się sprzyjać Azerbejdżanowi. Polityka na Kaukazie toczy się pod dyktando mocarstw, przede wszystkim tych najbliższych Rosji, patronki Armenii, i Turcji sprzymierzonej z drugą stroną konfliktu.
Rosja nie ma zdolności sojuszniczych. Z wyjątkiem Alaksandra Łukaszenki, który rutynowo stara się udowadniać swoją przydatność w realizacji pomysłów putinizmu, nikt nie rwie się do pomagania w agresji w Ukrainie.
A jednak Ukraina nie walczy sama, ma wsparcie ogromnej części wolnego świata. A co z Putinem? Na kogo może liczyć, a kto odmówił mu pomocy?
To porozumienie wygląda jak zaproszenie do kolejnych kłopotów. Pierwsze spadają na Armenię, która zderzyła się ze ścianą rzeczywistości.
Ani Armenia, ani Azerbejdżan nie chcą nowej wojny na pełną skalę. Za sprawą pandemii i kryzysu wszystko jest jednak możliwe, czego dowodzi choćby przykład Białorusi.
Niebawem miną dwa miesiące rządów nowego premiera Armenii Nikola Paszyniana, który przejął władzę w wyniku aksamitnej rewolucji. Jak idzie mu reformowanie republiki? Czy nowemu liderowi uda się sprostać oczekiwaniom?
Zdecydowanie nie życzymy Armenii rewolucji. Dla tego małego i żyjącego w ciągłym zagrożeniu kraju podważenie dominacji Rosji byłoby śmiertelnie niebezpieczne.
I jak zareaguje Kreml na przejęcie władzy przez opozycyjnego premiera?
Protesty w Armenii są na razie spokojne i pokojowe. Ale mogą wyrwać się spod kontroli.