Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kaukaz w strefie zgniotu. Czy to koniec wojny w Górskim Karabachu?

Premier Armeni Nikol Paszynian oddaje hołd poległym żołnierzom w walkach o Górski Karabach, czerwiec 2020 r. Premier Armeni Nikol Paszynian oddaje hołd poległym żołnierzom w walkach o Górski Karabach, czerwiec 2020 r. Tigran Mehrabyan / PAN Photo via AP / EAST NEWS
Kaukaz od wieków jest w geopolitycznej strefie zgniotu – imperia często się tam zderzały, więc polityka jest jak jazda na rowerze, trzeba cały czas pedałować, by nie stanąć i nie upaść.

Czy to koniec wojny w Górskim Karabachu? Armenia uznaje go za część Azerbejdżanu, ten też nie zgłasza pod jej adresem już żadnych roszczeń terytorialnych. Oczywiście pod pewnymi warunkami. Armeński premier Nikol Paszynian upomina się o 120 tys. Ormian mieszkających w Karabachu, który powinien mieć jakiś zakres autonomii. Z kolei azerbejdżański prezydent Ilham Alijew nie widzi przeszkód, by dążyć do porozumienia pokojowego.

Obaj przywódcy rozmawiali w Moskwie podczas szczytu jednej z euroazjatyckich organizacji. W roli gospodarza spotkania, mediatora, tradycyjnego w tym sporze rozjemcy, a może i akuszera pokoju, występował prezydent Rosji Władimir Putin. Też jest dobrej myśli, sądzi, że różnice sprowadzają się do problemów technicznych. Wbrew ewidentnym trudnościom podpowiedzią ich skali był ping-pong na terminy z dziedziny prawa międzynarodowego między Paszynianem i Alijewem, którzy w części obrad transmitowanej przez telewizję dość otwarcie spierali się o sposób organizacji korytarza drogowego łączącego Karabach z Armenią.

Wojna o Górski Karabach: to już 40 lat

Tymczasem wojna trwa czwartą dekadę. To spuścizna jeszcze czasów sowieckich i klasyczny konflikt toczący się w bogatym etnicznie, niewielkim regionie, który stał się zakładnikiem tzw. wielkiej polityki i bezdusznych rachub mocarstw. Ormianie są w Karabachu „od zawsze”, ludność muzułmańska napływała tam przez setki lat. Do pierwszych poważnych starć doszło w dobie budzących się nacjonalizmów podczas rewolucji 1905 r. Po I wojnie światowej Karabach znalazł się w niepodległym przez chwilę Azerbejdżanie, później w ZSRR, a gdy ten zaczął się rozsypywać, Ormianie miejscowi i z Armenii zawalczyli o niezależność Karabachu.

Wojnę z przełomu lat 80. i 90. wygrali. Byli lepiej zorganizowani, wyposażeni, wyszkoleni i mieli rosyjską pomoc. Na lata Karabach stał się czymś w rodzaju niezależnego państwa, ale przez nikogo nieuznawanego i utrzymywanego przez Armenię. Tysiące dotychczasowych mieszkańców Karabachu o azerskim pochodzeniu wyjechało, wielu uchodźców przez kolejne dekady wręcz wegetowało w różnych miejscach Azerbejdżanu, m.in. w piwnicach niedokończonych budynków w stołecznym Baku.

Z czasem jednak potencjał Armenii słabł, z kolei trzykrotnie ludniejszy Azerbejdżan rósł za sprawą dochodów z wydobycia gazu ziemnego i ropy naftowej. Skądinąd percepcja jego siły i zamożności, niemal jakby chodziło o „Dubaj z Kaukazu”, jest mocno na wyrost, bo to kraj dobrobytu na poziomie białoruskim, a przy nieco większej liczbie ludności Azerbejdżan ma mniejsze PKB. Przez lata pielęgnował z Armenią wzajemną nienawiść, wychowywały się kolejne pokolenia, weteranów wojny i poległych uważano za bohaterów. Propaganda objaśniała stawkę racji stanu, w Azerbejdżanie zapowiadała, że Karabach zostanie odbity, w Armenii – że obroniony. Jednocześnie na granicach regularnie do siebie strzelano.

Przełomem okazała się kilkudziesięciodniowa wojna z jesieni 2020 r. i udana azerbejdżańska ofensywa skutkująca – za cenę 6 tys. ofiar śmiertelnych – odzyskaniem sporej części terytorium i wprowadzenia rosyjskiego wojska jako sił pokojowych. Obecna zapowiedź ostatecznego uregulowania konfliktu jest rezultatem tamtego rozstrzygnięcia. W ślad za zawieszeniem broni powołano m.in. wspólną komisję do delimitacji granicy i uruchomiono gorącą linię między resortami obrony.

Czytaj też: Turecko-ormiańskie pogranicze

Pokój według Putina

Ewentualne i faktyczne zakończenie wojny będzie dla obu zainteresowanych państw otwarciem nowych rozdziałów i możliwości. Rządzony dyktatorsko przez Alijewa Azerbejdżan – w tej dziedzinie też można go równać z uzurpatorem z Mińska Alaksandrem Łukaszenką – ma ochotę na interesy. Te lubią spokój. Dopiero co Rosja porozumiała się z Iranem na budowę kolei, brakowało odcinka na południu Kaukazu, teraz ma iść przez Azerbejdżan, łącząc Rosję z Oceanem Indyjskim.

Długo najwięcej do stracenia i najwięcej traciła Armenia. Wciąż ma fatalne stosunki i zamknięte granice z sąsiednią Turcją, co prawda otwarte na chwilę po ostatnim trzęsieniu ziemi, gdy armeńska pomoc pojechała w ciężarówkach przez graniczny most. Zadrą jest pamięć o tureckim ludobójstwie 1,5 mln Ormian z 1915 r. i to, że Turcja jest bardzo blisko z Azerbejdżanem. Armenii nie pozostało nic innego jak zbliżenie z Iranem, a zwłaszcza z Rosją. Ale ta zamiast pomóc w rozwiązaniu kluczowych problemów Erywania, była zainteresowana raczej tym, by najmniejszy kraj Kaukazu od siebie coraz głębiej uzależniać.

Paszynian kilka lat temu doszedł do władzy na fali masowych protestów przeciw prezydentowi, który był bardzo blisko z Rosją. Dystans do Moskwy rósł, tak samo jak frustracje, przekreślając szanse na bliski sojusz, który nie zadziałał i nie obronił Armenii w starciu sprzed trzech lat. Teraz Paszynian zapowiada wyjście z Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, będącej odpowiednikiem euroazjatyckiego NATO działającego pod rosyjskie dyktando. Stałą nieufność armeńskich elit budzą związki turecko-rosyjskie, bo niby jedni są w NATO, drudzy je zwalczają, a jednocześnie utrzymuje się chemia między Putinem i jego tureckim odpowiednikiem Recepem Tayyipem Erdoğanem. Owszem, Putin pokój do jakiegoś stopnia wypracował, ale niekoniecznie jest to zwycięstwo rosyjskiej strategii. Przecież nową porcję materiału do przemyśleń dostarczył najazd na Ukrainę.

Czytaj też: Górski Karabach, czyli wszystkie wojny Erdoğana

Kaukaz w strefie zgniotu

Jego brutalność nie pozostaje bez wpływu na Azerbejdżan, jego też zmusza do zabezpieczenia. Kaukaz od wieków jest w geopolitycznej strefie zgniotu – imperia często się tam zderzały, więc polityka jest jak jazda na rowerze, trzeba cały czas pedałować, by nie stanąć i nie upaść.

Teraz najbardziej atrakcyjnym kierunkiem wydaje się kompromis. Armenia jest na niego nie tyle gotowa, ile nie ma innego wyjścia. Przegrała wojnę w 2020 r. i jest zastraszona perspektywą powtórki. Paszynian wielokrotnie wysyłał sygnały, że ma ochotę na otwarcie granic także z Turcją, by szukać w niej gospodarczej alternatywy dla rosyjskich wpływów.

Do takich decyzji trzeba sporej odwagi i dojrzałości. Pytanie tylko, jak na perspektywę tak radykalnego i wymuszonego zwrotu w polityce zagranicznej, zwłaszcza rezygnację z Karabachu, zareagują jego rodacy.

Czytaj też: Rosja i Turcja. Sojusz blinów z morelami

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną