Czy to koniec wojny w Górskim Karabachu? Armenia uznaje go za część Azerbejdżanu, ten też nie zgłasza pod jej adresem już żadnych roszczeń terytorialnych. Oczywiście pod pewnymi warunkami. Armeński premier Nikol Paszynian upomina się o 120 tys. Ormian mieszkających w Karabachu, który powinien mieć jakiś zakres autonomii. Z kolei azerbejdżański prezydent Ilham Alijew nie widzi przeszkód, by dążyć do porozumienia pokojowego.
Obaj przywódcy rozmawiali w Moskwie podczas szczytu jednej z euroazjatyckich organizacji. W roli gospodarza spotkania, mediatora, tradycyjnego w tym sporze rozjemcy, a może i akuszera pokoju, występował prezydent Rosji Władimir Putin. Też jest dobrej myśli, sądzi, że różnice sprowadzają się do problemów technicznych. Wbrew ewidentnym trudnościom podpowiedzią ich skali był ping-pong na terminy z dziedziny prawa międzynarodowego między Paszynianem i Alijewem, którzy w części obrad transmitowanej przez telewizję dość otwarcie spierali się o sposób organizacji korytarza drogowego łączącego Karabach z Armenią.
Wojna o Górski Karabach: to już 40 lat
Tymczasem wojna trwa czwartą dekadę. To spuścizna jeszcze czasów sowieckich i klasyczny konflikt toczący się w bogatym etnicznie, niewielkim regionie, który stał się zakładnikiem tzw. wielkiej polityki i bezdusznych rachub mocarstw. Ormianie są w Karabachu „od zawsze”, ludność muzułmańska napływała tam przez setki lat. Do pierwszych poważnych starć doszło w dobie budzących się nacjonalizmów podczas rewolucji 1905 r. Po I wojnie światowej Karabach znalazł się w niepodległym przez chwilę Azerbejdżanie, później w ZSRR, a gdy ten zaczął się rozsypywać, Ormianie miejscowi i z Armenii zawalczyli o niezależność Karabachu.